DRZWI NOCY
Wiersze wybrane
Hannie
Krzysztof Boczkowski
DRZWI NOCY
Wiersze wybrane
WYDAWNICTWO NOWY ŚWIAT
WARSZAWA
© Copyright by
Krzysztof Boczkowski, 2014
kboczkowski.blogspot.com
Wybór: Anna i Krzysztof Boczkowscy
Redaktor: Kamil Witkowski
Projekt okładki: Krzysztof Boczkowski i Kamil Witkowski
I strona okładki:
Paul Klee, 1879-1940
Czarny książę (1927)
olej i tempera, Düsseldorf, Kunstsamlung
IV strona okładki:
Jarosław Markiewicz, 1942-2010
Portret Krzysztofa Boczkowskiego (1979)
pastele, Warszawa, Muzeum Literatury
ISBN 978-83-7386-528-0
Wydanie I
Warszawa 2014
Wydawnictwo Nowy Świat
ul. Kopernika 30, 00-336 Warszawa
tel. 22 826 25 43, faks 22 826 25 47
INTERNET: www.nowy-swiat.pl
BLOG: blog.nowy-swiat.pl
KSIĘGRANIA: www.poczytajka.pl
5
JACEK ŁUKASIEWICZ
JA MÓJ PRZYJACIEL
Jest więc oprócz pierwszego Ja – drugie. Istnieją odrębnie i nie
zlewają się w jedno. Na przykład pierwsze – Ja życiowe realnego
człowieka, drugie – Ja poetyckie, tekstowe, podmiot tomu. Albo
pierwsze – Ja świadomości, drugie zaś – podświadomości. Pierwsze
– Ja intelektu, racjonalne, drugie zaś – żądz, popędów. Albo
pierwsze – Ja moralne, drugie – amoralne. Pierwsze – Animus,
drugie – Anima. Sztuka te opozycje przekracza. I są w niej, przez
nią (gdy je przekroczy) akceptowane.
Ja zaś, poety w wierszach Boczkowskiego, wierzy sztuce
i w sztukę. Wierzy więc w przedstawiony na okładce raj, poezję
Eliota i Pounda, obrazy dawnych mistrzów. Nie tylko wierzy, także
szuka przedstawionych tam i już artystycznie skonfi gurowanych
opozycji. Na przykład van Gogh młodzieńczy, realistyczny:
„Twarz chłopki [...] / która wbija żelazny widelec w parujący kartofel
[...] Ubóstwo i ciepło drewnanych ścian oświetlonych oliwną
lampą / zaczepioną na belce sufi tu Nie ma tu demonów”. I van
Gogh szalony, przywołany w zaprzeczeniu (w heglowskim „zniesieniu”):
„bez demonów, bez obciętego ucha / i czarnych wron,
które wzbijają się na odgłos wystrzału / nad złote kłosy falujące
w wieczornym wietrze”. To zaprzeczenie jest konieczne, bowiem
jeden i drugi rodzaj jego malowideł mieści się w naszej kulturze,
przyczynia się do jej mocy.
W wierszu Betlejem przewija się cały korowód znanych obrazów:
Przybyliśmy późno, ale wszystko było jak napisano
w Dobrej nowinie:
Królowie klęczeli obok kamiennego sarkofagu żłóbka
6 JACEK ŁUKASIEWICZ
pasterze i koniuszy oporządzali konie i rynsztunek
Kucharze nieśli na srebrnych tacach bażanty i łabędzie
Nawet wół krowa i osioł mieli w rysach powagę Apostołów
Półnadzy niewolnicy z Egipty i Pustyni Negeb
z łoskotem budowali kamienną drogę z Jeruzalem do Betlejem
i dalej do Hebronu
a rozpięci na krzyżach przy drodze czterej Żydzi –
którzy jęcząc błagali o wodę rzymskich legionistów
nie mogli zagłuszyć rytmu muskularnych ramion i młotów
Przecież to nie zostało w Ewangelii (Dobrej Nowinie) tak opisane,
lecz namalowane przez malarzy kolejnych stuleci, zwłaszcza
pomiędzy wiekiem XV a XVII. A owe malowidła weszły na trwałe
do wyobraźni zbiorowej, w której utrwala się, rośnie, kontynuuje
wielka, ogarniająca opowieść – mit. Ciągnący się – według Krzysztofa
Boczkowskiego – od podania „o wedyjskim bogu ognia Agni
złożonym przez Matkę-Dziewicę / Maję i ziemskiego ojca, cieślę
Twastri”, przez dzieje Jezusa Ewangelicznego, przez owe właśnie
obrazy mistrzów fl orenckich, paryskich, norymberskich, brugijskich...
aż po współczesny stół wigilijny i śpiewanie kolęd na
Marszałkowskiej. Ujmie wszystko: narodziny i miłość, macierzyństwo
i męczarnie, pożądliwość wyrażoną w rytmach i dźwiękach,
winę i zasługę. Człowiek ma oparcie w tej symbolicznej opowieści,
może ją rozszerzać, dopisywać kolejne warianty, przebywać w
ogromnym obrazie o przedziwnej głębi. Nasza obyczajowość jest
jej dalszym ciągiem. Ów wielki obraz ma właściwość przyjmowania
w siebie, asymilowania i owartościowywania, jakby powiedzał
Brzozowski, wszelkich wydarzeń życia. Mieści się w nim osoba
bliska śmierci, leżąca w szpitalu z wylewem krwi do mózgu. I chodzący
po górach przyjaciel. Mieści podmiot tego tomu – w wielu
sytuacjach. Potrzeba jednak umiejętnych starań artysty, by mógł
– tworząc swoje odrębne dzieło – włączyć siebie i świat przez siebie
widziany w tę całość.
JA – MÓJ PRZYJACIEL 7
Czytając od lat poezję Boczkowskiego, czuję jej bliskość, przy całej
odmienności psychicznej struktury, poglądów, biografi i. Poeta
ten umiejętnie korzysta z wypróbowanych technik, tworzy utwory
spójne, o bogatej fakturze, artystycznie i psychologicznie wiarygodne.
Jednym z nich, mogącym stanowić przykład „wytrzymania tonu”
jest piękny wiersz Jak śnieg. Śnieg – bardzo realny, odczuwany
zmysłowo – łączy „przestrzeń i czas: sasanki na wzgórzu z grobem
brata, / Czarny Staw i Bory Tucholskie”. Temat śniegu w utworze
powraca muzycznie, w wielu wariantach, poddany intonacji wielokrotnie
złożonych zdań. Ale też w tym wierszu nieregularnym
odnajdujemy formaty sylabowca, dobrze oswojone, trzynasto-,
dwunasto- i jedenastogłoskowe. Nadaje to opowieści o rzeczach
i zdarzeniach połączonych śniegiem klimat epicki, choć utwór jest
przecież liryczny. Śnieg ogarnia życie osobiste – śmierć drogiej
osoby i Powstanie Warszawskie, które Boczkowski przeżył w dzieciństwie.
Rozciąga się na wcześniejsze stulecia: „to on zniszczył
pychę Napoleona i Hitlera”. To śnieg opadły, przykrywający, ale
takżę śnieg w ruchu. Mówi Ja do ty, do drugiego Ja – tytułowego
przyjaciela:
Jeśli patrzysz na śnieg wirujący w świetle latarni,
albo w zadymce, wśród promieni księżyca na leśnej polanie,
to i w tobie opadają białe płaty na lufcik w dziecięcym pokoju,
na szkolne boisko, na zamieniony w barykadę tramwaj
i Marszałkowską błotnistą, bez chodników [...],
tylko wiruje, wiruje w tobie
jak śnieg.
Boczkowski w swoich wierszach przestrzegając starannie tradycyjnego
już dziś decorum, nie zamazuje tragiczności losu ani
nie ignoruje tajemnicy. Jednym z głównych tematów poety jest
śmierć. Jej wymiar fi zjologiczny, znany Boczkowskiemu-lekarzowi
i jej wymiar psychologiczny. Są w tym tomie wiersze – ciemne
8 JACEK ŁUKASIEWICZ
zagadki, jak „Boska geometria”. Wiersz dwuczęściowy, gdzie wyliczeniu
w pierwszej części („Dojść do kresu, do ściany, do jelit /
błota, które się rozpościera / za burakami i głowami kapusty, / do
piachu za sosnowym lasem. Do dna mułu jak slimak, / do zimnej
fali jak jaskółka”) zostaje przeciwstawiona krótka, stanowiąca
drugą część utworu, konstatacja („Ale ty nie chcesz dojść! tylko
odejść”). Wyliczenie z części pierwszej powstaje na naszych oczach
z tego, na co mówiący właśnie patrzy, co przeżywa; jest tokiem
skojarzeń związanych z czyjąś śmiercią, powstających w stanie wzruszenia,
a więc spontanicznych, może chaotycznych. Zwłaszcza
przejście od jelit do błota (nie rozdzielonych przecinkiem) może
znaczyć „błoto jelit” ich patologię, czy może ich zawartość w czasie
sekcji, a może tylko przeniesienie wzroku w realnym pejzażu,
chyba w czasie pogrzebu (prawdopodobna choć niepoświadczona
niczym wyraźnym jest tu taka właśnie sytuacja wypowiadania).
Tyle tego kresu znamy (rozkład ciała, piach, muł, woda). „Dojść”
tam odnosi się do zmarłego, bliskiego, kochanego (z kontekstu, z
wierszy sąsiadujących wiemy, że na pewno tak). I ta wypowiedź
dotycząca innego, jego losu, zostaje w drugiej cząsteczce wiersza
zamieniona w wypowiedź dotyczącą psychiki wypowiadającego.
Nie cel, jeśli istnieje, drogi pośmiertnej jest ważny, lecz uczucie
pozostającego – jego żal, jego poczucie krzywdy. To wyrzut (może
ukryty, zironi-zowany): c h c e s z o d e j ś ć . W tym krótkim
utworze wzburzenie podmiotu zostało oddane według prawideł
retoryki. Z pełną obecnością artysty, dbałego o kompozycję, o
trafność i zarazem nie ostentacyjność porównań w części pierwszej,
o zwięzłość aforyzmu w części drugiej.
Mistrzostwo osiąga Boczkowski w utworach krótszych: w erotykach,
trenach, gdzie skupia się na jednej chwili, jednym uczuciu,
obrazie czy sytuaci. Unika przy tym dosłowności – w erotykach
nie ma jej nieraz przez dyskrecję. Wchodzi nieraz w głąb przeżyć,
szukając ich ekwiwalentów, i odsłania doznania wydawałoby
się nieprzekazywalne: jak choćby w wierszu „Pomiędzy świtem
JA – MÓJ PRZYJACIEL 9
a światem”, w „Ciszy”, czy utworach z dawniejszych tomów –
„Głowa mężczyzny z Delos”, „Chłopcy na plaży...”. Zmysłowość
doznań miłosnych szczególnie intensywnych i zmysłowość doznań
sztuki – łączy się w tej poezji, dając jej rys niezwykłego autentyzmu,
wewnętrznej świeżości przy pełnym opanowaniu formy.
Boczkowski często umieszcza wśród własnych wierszy przekłady
arcydzieł, a krótkie jego utwory dobrze się czują w tym towarzystwie.
W dłuższych narracyjnych wierszach już jest inaczej; tu
przekłady górują nad twórczością oryginalną.
Z tomu na tom Krzysztof Boczkowski wzbogaca i umacnia swój
warsztat (Słowo w a r s z t a t , gdy mowa o tym poecie zachowuje
pełen sens). Czasem jakby mówił za esejem Eliota Tradycja i talent
indywidualny, że „wzruszenie artystyczne jest bezosobiste”.
Wie jednak, że to tylko część prawdy, wiersz uczestnicząc w całości
kultury nie opuszcza autobiografi i (pilnie tedy poeta stawia daty
pod utworami).
Tom „Ja – mój przyjaciel” kończy poemat „Jednorożec”. W nim
są uobecniane Eros i Thanatos, przywołana tajemnica sztuki. Są
nawiązania do „Pieśni nad pieśniami” i wielu innych tekstów.
Znajdziemy obrazy wyszukane, a tak przy tym przejmujące, bibilijne
i zarazem konceptystyczne, szekspirowskie: „oczy i usta tego
młodzieńca, spopielają skrwawione serce na cynowym talerzu sonetu”.
Jest przedziwne nawiązanie do antycznej rzeźby, zapewne
do Michała Anioła, ale także inne, do obrazu objawionego św.
Faustynie: to promienie gamma i beta płynące z otwartych płuc.
Wszystko po to, aby obiektywizować ból i metafi zyczne intuicje.
Zaczyna się ten poemat cytatem z Kochanowskiego – apostrofą
do Apolla, a kończy tak jak jego „Treny” wizją matki we śnie (lecz
przedstawioną współcześnie, po doświadczeniach psychoanalizy).
Matka przynosi przesłanie synowi będącemu pośrodku snurzeki-
Styksu... Niejasne, ale dające błogość, tak jak błogość potrafi
przynieść niejasny, lecz wielki sen.
Jest to poezja ściszona i jakby kameralna, precyzyjna i wew10
JACEK ŁUKASIEWICZ
nętrznie dramatyczna. Niegdyś, u jej początków, w tomach Dawny
i obecny, Światło dnia, wiele było obrazów kwestionujących
tożsamość ciała, które „napięte dawniej – krwawiące przy każdym
starciu, czułe na wiatr dotyk, obce otwarte, pękające w przegubach
warg i źrenic, stało się przestronne i obszerne”. „Wchodzę
w prawe ramię lub w tunel dłoni, idę tętnicą udową – w dół pachwinowy
i puste łydki” („Etiudy”). Jeśli poeta mógł był szukać tradycji
w ekspresjoniźmie (Boczkowski tłumaczył m.in. wiersz Gotfrieda
Benna), to sam wybrał inne tradycje. Właśnie wybrał. Gdyż
poczucie azylu, jaki daje ta poezja jest w niej również poczuciem
wolności – możliwości wyborów wspartym na oczytaniu, talencie
i doświad-czeniu pisarskim. Wybierał Boczkowski np. studium
szczegółu – czyjejś ręki zobaczonej zapewne w fi lharmonii („w
IV rzędzie na brązowej spódnicy”) albo np. – całkiem wyjątkowo
– rymowany, pełen współbrzmień wiersz verlaine’owski.
Różnorodność podobnych decyzji wskazywała na dystans poety
do formy. Z jednej strony był on wyrazem swobody w stosunku
do kreowanych utworów (nie jestem od ich form zależny, to ja
je zrobiłem, świadomie). Ale też wynikał z szacunku do autonomii
tego, co się stworzyło, co pochodzi nie tylko z podmiotu, z
osobowości autora, lecz i z tego, co wlewa w jego dzieło tradycja,
której ta poezja staje się częścią, do której należy i której słucha.
Życie ponadindywidualne, ale i indywidualne póki trwa, nigdy nie
jest spełnione – „A niespełnione / musi tak pozostać / niedotykalne
/ płonące jak lawa” („Wieczność” Z tomu „Szkielet Boga”).
W tytule „Ja – mój przyjaciel” jest tyleż melancholijnej ironii,
ile samoakcepacji. Pomiędzy maksymami cudzymi umieścił autor
własną, świetnie wzorowaną na Mickiwiczu: „Są cnoty granitowe
jak Alpy promienne; / i Pokora, Roztropność – dwie szare, codzienne”.
Do akceptacji losu swojego wiedzie akceptacja świata.
Świat widzialny układa mu nieraz w słowa, jak w dobre łoże. Ale pokora
i roztropność każą przy tym nie mylić wyjątkowości człowieka
(każdego) i wartości uczucia (przyjaźni, miłości, namiętności)
JA – MÓJ PRZYJACIEL 11
z wyjątkowością własną poety, o której, nawet gdy się ją odczuwa,
mówić nie wypada. To nie poeta nadaje ludziom i rzeczom ich
wyjątkowość. Owo przeświadczenie jest w tle omawianego tomu.
Poeta współczesny może odnaleźć – stworzyć – otium, równoważąc
chaos. Boczkowski tworzy je na miarę swojej wielkiej
wrażliwości, doświadczenia, także bolesnego, także tęsknot,
cierpień. I na miarę swojej wiedzy – również tej przyrodniczej
– oraz znakomitego poczucia sztuki. Są w tomie „Ja – mój przyjaciel”
wiersze kontemplacyjne i wiersze wyrażające wielkie uczucia,
są syntetyczne opisy („leżąc na kocu nad urwistym brzegiem
/ widziałem morze światła z siną kreską w dali”). Od lat lubię jego
wiersze czytać. A pisywałem o nich tylko recenzje wewnętrzne.
Niczego dotąd nie wydrukowałem, możę trochę egoistycznie, bo
są obszary, które traktuje się jako całkiem prywatną i w pełni
bezinteresowną przyjemność.
„Kwartalnik Artystyczny“, nr 1, 2005.
OTWARTE USTA LOSU 13
* * *
Chłopcy na plaży mają fi oletowe sutki
jak hiacynty przed nadejściem wiosny
stare kobiety otwierają kosze
młodzi mężczyźni otwierają muszle
gładzą powoli czarne bokobrody
podają damom różowe meduzy
które nie krzyczą – chociaż umierają
* * *
Spaceruję lub czytam dziennik Saint-Simona
kry na jeziorze liczę i bezlistne drzewa
opada snu łodyga i wstaje dzień nowy
jak sosny we mgle smukłe szare
Szkielety lodu wyżłobiły prądy
na lodzie łabędź idzie obok łozin
i czarna ziemia stygnie w krach na brzegu
14 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
PRZED FRESKIEM GIOTTA
POJMANIE CHRYSTUSA
Co dzień
ludzie
obrażają Boga,
nazywając Go
Stwórcą świata.
Wskazując na niego palcami
i szepcąc –
obarczają Go
zbyt wielką
odpowiedzialnością.
OTWARTE USTA LOSU 15
BURZA
Załamują się we mnie dni
jak belki starego mostu
kluczę nad zielonym strumieniem
Na koniec
pogodzę się z Tobą
Losie –
jak mężczyzna z mężczyzną
bez sentymentów i z poczuciem obcości
Coraz wyraźniej słyszę Twój głos
wśród sosen i blach wiatru
rozróżniam struny Twego głosu
i zimny dotyk konieczności
W letni poranek
gdy wpadasz iskrami słońca
boję się echa we mnie
mrocznego
jak światło
wśród czarnych ikon chmur
16 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
* * *
Oto listopad w obojętnym domu
wśród ludzi odległych,
w mieście rozwłóczonym po polach i bagnach
długimi rzędami parterowych domów.
Oto listopad z szylingiem ciepła
kurzem na szybach, brudnym materacem
i ogrodem przed domem
gdzie zdechły kot ma swe królestwo
i szare fragmenty gazet
z zeszłego roku – najnowszymi wiadomościami
informują chmury.
Liverpool, 1965
ŚWIATŁO DNIA 17
AKWARELE BLAKE’A
To co mówi ciało
zawsze wydawało się nieistotne
nawet w rysunkach Blake’a
obscenicznych i chłodnych
gdy połykał narządy płciowe
swoich modeli
wyrywał drżącymi palcami
ale osłaniał nieistotnym szczegółem
kolanem Beatrycze, zieloną głową anioła
– nawet na akwarelach – ciało
nie krzyczy nie woła chociaż włosy
w pachwinach i na brzuchu próbują szeptać.
Cóż mogę opowiedzieć po latach...
o młodzieńczym wieczorze nad Wisłą w chłodnym cieniu sosen
gdy ciało było tylko embrionem duszy
– a słowa które mówiło
kruche niedosłyszalne
kaleczą dotąd napięte opony mózgu
rysują zimną rogówkę źrenic
18 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
PUSTYNIA
I naprawdę – chcesz odejść od siebie
i odrzucić
– ręce i włosy
życiodajne przestrzenie krocza
i krajobraz odkleić
od oczu
– ale w tobie zbyt wiele pieszczoty
co palcami spływa do gardła
do przełyku
do moszny
I kroczysz
w snu protezie
– w śnie otwierasz oczy
A tu trzeba być tylko kośćmi –
wschodzącymi nad sfl aczały krajobraz
siną chrząstką i szklistym wyroślem
i pozostać samotnym i twardym
– obgryzionym
bez oczu
w ciemności
ponad skórą
– triumfalny
jak żebra
ŚWIATŁO DNIA 19
RĘKA
Nagle zobaczyłem przed sobą w IV rzędzie na brązowej
spódnicy rękę z czterema palcami, odchylonymi
do tyłu jak nogi kraba. Piąty krępy i silny błyszczał
nieruchomo różowym paznokciem.
Pochylony, coraz bliżej, widziałem ciemniejącą obwódkę
i wilgotną twardą skórę. Była przede mną, jednocześnie
tak odległa jak wyspy na Oceanie Indyjskim, kości
z pustyni Gobi, manuskrypty z grot Morza Martwego.
Po co więc mówić o Bogu, który jest niedotykalny,
o drzewie Świętego Krzyża lub drabinie Jakubowej,
skoro ta ręka wilgotna i sucha, skręcona, po której pełzną
fale żył i słona skóra, jest i była niedotykalna, zniknęła
i nigdy jej już nie zobaczę.
20 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
GŁOWA MĘŻCZYZNY Z DELOS
Ciało jak kamień nocą – w bliznach i zimne
a w świetle dnia – obce odległe.
Dlatego patrzę na ciebie głowo kamienna z Delos
z wiecznie otwartą powieką nad granitowym okiem
i śledzę z nadzieją twój spokój.
ŚWIATŁO DNIA 21
EXEGI MONUMENTUM
Żyję na granicy
szczęścia i bólu
nie wiedząc
po której stronie
tej samej wody
budzę się z wierszy
– chłodno
w białej przerębli
dnia
i widzę swoje oczy
szukające światła
rozwieram żebra
nogi –
czekam aż się narodzi
kamień
zimny
i obojętny
22 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
RYSUNEK LEONARDA
Bóg
aby tym głębiej zakpić z człowieka
dał mu wolną wolę
i tak mając tylko ten dar nieszczery
tę fi gurę
którą nazywają kwadraturą koła
– człowiek stanął naprzeciw siebie
wpisany w koło i kwadrat
i określił
idealne proporcje
DAWNY I OBECNY 23
AUTOPORTRET W GŁĘBI LUSTRA
Tutaj rosłem, dojrzałem,
umierałem,
tu pochowam siebie
– w tej skórze
bez prawa wyboru
– mając jedną twarz
jedne oczy,
odmienne od oczu konia
królika
innego człowieka,
i cień i słońce
na własnych łąkach.
Inni ludzie zdejmowali moją skórę
pod którą krzepły coraz twardsze kości,
zęby i nerwy biegnące z szybkością światła.
Zabijałem korzenie i światło innych ludzi.
Przysięgi zwisały z naszych gardeł
jak przecięte kable.
I wtedy zaczęliśmy rozmowę
jak ludzie zmęczeni
pod tą samą belką strachu
pod pękniętym kranem
w głuchej piwnicy
nad którą nie ma
szrapneli
tylko codzienny skowyt
24 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
szuranie pantofl i
rozlana kawa.
Zabijałem
szukałem wątroby i mózgu,
czekałem na cios w plecy
– wyjmowałem nóż z kręgosłupa
i biegłem dalej
jak w fi lmach kryminalnych
które są archetypem naszych dni
spędzonych
ronionych –
w poczekalniach
na gazetach.
Teraz dochodzę do lustra –
kamienieję w skrzydła
w kości i pazury
skalnego ptaka.
– Lecąc w lustro
rozbijam skorupę.
18 2 76
W NIEWOLI W ŚNIEGU... 25
SPIS LUDNOŚCI
W listopadzie
zarządził cesarz Oktawian
spis ludności –
przyszli do Betlejem
Józef wraz z Marią
która była w ciąży
i urodziła
Wina Heroda jest bezsporna
– kazał wymordować
wszystkich chłopców
urodzonych w Betlejem
A anioł?
– dlaczego ostrzegł jedynie
Józefa i Marię
A Józef i Maria?
– dlaczego nie uprzedzili
nawet kilku najbliższych rodzin
6 7 76
26 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
IKAR
Zdradzony przez muł z którego wyszedłem
ponad algi okręty i ślimaki
opuszczony jak noworodek gdy opuszcza
ciało matki która wydaje go światu
jak Judasz
i całuje krwawymi wargami.
Odchodzę od obrazów które chcesz mi darować –
czułej dziewicy niosącej w różowych liściach dłoni
wilgotny płód,
starej mądrej kobiety kładącej
główki dzieci w kołyskach kapusty.
Spływam jako jeden z miliarda plemników,
aby czuć, widzieć, rozumieć i umierać.
15 2 77
W NIEWOLI W ŚNIEGU... 27
JAK BÓG
O tak, bez początku i końca
– jak Bóg
Ale nie być Bogiem
Tylko szyszek nazbierać
chrustu naznosić
drew narąbać –
ogień rozpalić niski
wśród dymów i oszronionych sosen
Na szybie świtu sine sutki świata
– i jak Bóg
Nie–Być
16 10 77
28 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
KROPLA
Świecie zły, nie ufam tobie
52 KANTATA J.S. BACHA
Świat stworzył Diabeł
i dlatego tak bardzo tęsknimy do Boga
który jest ponad nami
ponad dębami chmurami księżycem
– jest nie z tego świata
i tylko śmierć
łączy go ze światem
gdy koi ból i strach
zimną kroplą wieczności
1 3 79
TWARZE CZEKAJĄ NA WIECZNOŚĆ 29
CISZA
W ciszy
powoli z ciszy
odgrzebuję siebie
z popiołu i zwęglonych belek
wydobywam
dwie lewe ręce i bliznę
na czole,
jest jeszcze szklane oko
w którym widzę góry
są żebra
ale nie ma serca
są nogi
ale nie ma brzucha
jest chleb
ale nie ma warg
Stawiam siebie na nogi,
widzę jak odchodzą
idą do świata –
nie ma innej drogi.
29 8 79
30 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
OGÓLNE OSOBISTE
Nie mogę określić
gdzie jestem
Nie wiem ile mam lat
do śmierci
Moja żona
jest aktorką dramatyczną
wchodzi
w liściach uśmiechów
smutnych jak narodziny
Nie chcę klaskać
nie umiem tupać
Chodzimy po deskach
wśród popiołów zgaszonych refl ektorów
Tylko miłość jest łąką
którą płynę spokojnie do śmierci –
inaczej
tonę
10 2 77
TWARZE CZEKAJĄ NA WIECZNOŚĆ 31
BOSKA GEOMETRIA
Dojść do kresu, do ściany, do jelit
błota, które się rozpościera
za burakami i głowami kapusty,
do piachu za sosnowym lasem,
do dna mułu jak ślimak,
do zimnej fali jak jaskółka
Lecz ja nie chcę dojść! ale odejść.
32 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
POMIĘDZY ŚWITEM A ŚWIATEM
We mnie śmierć, w Tobie życie moje*
` MICHAŁ ANIOŁ
Leżysz obok
jak gdyby moje życie
leżało obok
– ale nie ma w nim ciszy
chmur odbitych w rzece
Tylko drgający cień sosny
w płytkiej zatoce na grubym lodzie
Jesteś rzeką spokojną
Ja skórą lodu
Pomiędzy świtem a światem
6 1 79
* przeł. L. Staff
TWARZE CZEKAJĄ NA WIECZNOŚĆ 33
* * *
Hannie
Kiedyś zrozumiem, że wszystko jest darem
Twoje łzy i wilgotne wargi
ręce zmarznięte w śniegu
słońce jednookie
wchodzące krwawo w pochwę nieba
zapach piwnicy i schodów
nie wchodźmy w głąb ogrodu
pod płotem gnije zdechły wyżeł
i lalka z rozprutym brzuchem
leży obok malin
Zostańmy w tym powietrzu
wśród czereśni
które niczego od nas nie chcą
i nic nie pragną nam powiedzieć
10 11 77
34 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
DEDYKACJA NA PRZEKŁADZIE
ZIEMI JAŁOWEJ ELIOTA
Wszystko, co chciałem Tobie
powiedzieć,
powiedziałem już dawno, mój Telemaku,
moja Oliwio, mój Gilu,
i teraz, kiedy piszę ostatnie zdania przekładu
– jak człowiek, który kończy dzień –
nie pamiętam kamiennych krzeseł,
liści, glinianych dzbanów,
tylko chłód wieczoru
idący od lasu –
ciemniejącego ogniska
z dogasającymi polanami słońca,
i chciałbym dać Tobie nie słowa,
lecz tamten wieczór leżący cieniami
na szafi e i półkach,
gdy w otwartym oknie
czytałem pierwszy raz –
a wiatr przewracał we mnie
stronę za stroną.
DUSZA Z CIAŁA WYLECIAŁA 35
WSZYSCY ODESZLI:
Wspaniały
z orlim piórem
w kruczym warkoczu
– gdy rysował mapę
podboju Atlantydy
I przejrzystopomarańczowy
jak opłatek
w rubinowym świetle witraży
Fary
z rękami na czarnym konfesjonale
białymi jak Kostka Stanisław
Nawet namiętny
z amarantowym fl etem
na białych jak śmietana wargach
i gorzkim smakiem:
Ojczyzny
i Ojca
Wszyscy odeszli od ciebie
(moja duszo)
tylko ja pozostałem:
niepewny, czy pragnę posiadać ciebie
– jak mężczyzna posiada kobietę,
niekiedy,
nad ranem,
gdy zapach poduszki i świtu otwierają
– inną noc
i inny owoc
36 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
IKAR
Coraz bardziej odległy
coraz bardziej wolny
Otwierając oczy widziałem czerwone usta łódki
na czarnej powierzchni zatoki
Co oznaczał ten widok który odkrywałem
ociężałymi powiekami jaszczurki
Co oznaczał ptak z zielonymi skrzydłami
i błękitną czapką licealisty na głowie
Co oznaczał chłopiec spadający z nieba
jak ja dawniej –
nic, po prostu nic
DUSZA Z CIAŁA WYLECIAŁA 37
W DOLINIE STRĄŻYSKIEJ
Gdzie po kamieniach spada woda
i w czarnym żlebie głucho szumi
patrzyłem z Tobą – tej jesieni
gdy nikt z nas jeszcze nie rozumiał,
co znaczy Czas – jak srebro wody
okrywa czarne twarze ikon,
skalnym upłazem jak po schodach
spływając wartko, w piach, donikąd
jak gdyby życie tylko po to
spływało światłem, chłodem, szumem,
by w noc przetopić słońca złoto,
w Śmierć, której nigdy nie zrozumiem
38 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
NA GRUZACH
pamięci K. Baczyńskiego i T. Gajcego
W powietrzu przeoranym porannym deszczem
stoją wieżowce na skraju Pragi
Dalej most Starzyńskiego, nad jego żebrami
biało-czerwone fl agi obgryza wiatr
Tyle piosenek śpiewano o tym mieście
w którym syrena skrzyżowała się z wężem morskim
– i teraz ten kundel
jak nowotwór nacieka okoliczne lasy –
łapy w Olszynce Grochowskiej
ogon w Puszczy Kampinoskiej,
serce rozdarte szrapnelem 1 sierpnia
na czole bezmyślny odłamek
odsłonił korytarze mózgu i kanały naiwności
To dobrze, że jesteście koło mnie umarli,
tacy młodzi, tacy utalentowani – a ja
starzejący się i siwy,
powiem wam – zwyciężyliście:
jesteśmy silni, zwarci, gotowi –
i poeta który rozcierał pył na gruzach św. Jana
przyleci z Berkeley – i opowie tubylcom
o prawdzie i o Bożej sprawiedliwości.
22 4 81
DUSZA Z CIAŁA WYLECIAŁA 39
SZKIELET SANITARIUSZKI
Z ROKU ’44
Świat odpływa, oddaje
swoje wyuczone gesty.
Liść klonu drży i pada
na ziemię, jak żołnierz na fi lmie – bez słowa
leży na śnieżnym błocie.
Ludzie w kolejce stoją przed sklepem
jak puste bańki i drewniane skrzynie na chleb.
Staruszka szepce do liścia i nasuwa głębiej
barankową czapkę na czerwone uszy.
„Więc tu jesteś, mamo”, krzyczy umarły,
a potem do kolejki: „stałem tu, stałem
pod ścianą!”
i zmienia się w oblane krwią cegły
obok witryny sklepu i bramy.
„Tutaj leżą kartofl e, a tu będą leżeli ludzie”,
mówi sprzedawca o czarnych rękach ogrodnika
i wyznacza błyszczącym szpadlem wąskie kwatery
na ulicy, z której zerwano kwadraty trotuaru.
Nad nami, w niebie, dymy poezji osłaniają
i oczyszczają – bezmyślność z podłości i lenistwa.
Na bruku leży szkielet sanitariuszki,
biały i niepokalany jak światło księżyca.
Umarli ciągną za sobą umarłych
do wspólnych dołów
narodowych poematów, narad i konferencji.
2 4 82
40 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
WIERZĘ
Byłem blisko płonącego Getta,
lufy żołnierza Wehrmachtu przytkniętej
do pleców Ojca,
trupów w błocie
i nigdy, naprawdę nigdy nie wierzyłem,
że to prawda.
Dopiero teraz widząc bezmyślność architektów,
obojętność lekarzy,
butę „wiedzących najlepiej”,
kamienie „silnych” i błoto „słabych”
– i wszystko – na co każdy z nas patrzy co dzień
i co jest w nim, i co się rodzi –
jak szczury i myszy w szmatach i brudnych papierach –
wierzę w wampiry, w upiory, w Nosferatu, w japońskie
maski, w zasuszone czaszki Buszmenów,
w szkielety skute łańcuchami w glinianych dzbanach,
i w duszę kwilącą o świcie na wiejskiej drodze
w strzaskanej sośnie.
4 4 82
OSTRYGI I ONUCE 41
PRZEDWIECZERZ
W głębi twych oczu zieleń tak płynie przejrzyście,
że tatarak w nich pachnie, a wierzbowe liście
jak brwi na białym czole smużą się i złocą,
gdy odgarniam twe włosy, co chmurnieją nocą.
17 3 85
42 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
CO NOC
Herkules wracał do mnie
nagi i północny
a tak łagodny – jak Eros gdy bawi się
Jego maczugą
a On stał wsparty na niej
i spoglądał – w me bezsenne oczy –
gdy ja patrzyłem w czyste ciała gwiazd
18 2 85
OSTRYGI I ONUCE 43
Z KSIĘGI NOCY
Głos słyszałem dziś żałobny
biegł po łące – płynął w niebie
Tak do Ciebie był podobny
jak do wiatru – srebrne źrebię
Nie wiedziałem czemuś wrócił
w traw duszącej, sinej woni
jakbyś nagle płaszcz odrzucił
– nagi szedł w księżyca toni
Opalone smukłe nogi
Pełne lipca ciepłe włosy
Czuję zapach mlecznej drogi
w drżących kroplach zimnej rosy.
44 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
OSTATNI RAZ Z TOBĄ
Nie zniósł wiosny – bez szczęścia,
czaru – bez radości…
BOLESŁAW LEŚMIAN, WÓŁ WIOSNOWATY
Ostatniej nocy w lodowatym pociągu
na trasie Łódź – Warszawa zrozumiałem –
że światła Piotrkowskiej, świeca płonąca w szklance,
Śmierć stojąca na ganku
dworku Malczewskiego,
i bar pod oknem hotelu z zielonym neonowym napisem
– i wiele innych wilgotnych szyb,
łazienek, luster, serwet pod szklanką,
w której charcze woda podniecana
elektrycznym fallusem grzałki,
że to wszystko –
oprócz szyby w niklowej ramie przedziału
i zimna
– jest tylko tworem
mej wyobraźni.
27 2 81
OSTRYGI I ONUCE 45
VERLAINE
Nigdy nie wiem, czy jest to jawa, czy sen o Tobie
– stoisz w drzwiach i skomlesz: „Matyldo, już więcej nie będę
uciekał od Ciebie, Artur został w Stuttgarcie, nie chcę znać
tego łajna; w wąskich spodniach, z pryszczami na twarzy”.
Jestem zmęczona, Pawle. Jestem stara,
a ty ciągle masz pretensje do świata i ludzi
jak mały chłopiec, którego rozpuściła matka.
Wybiegasz do apteki po lekarstwa, a wracasz po dwóch latach;
mój ojciec mówi – jesteś gorszy od dziwki, przyjaciółki
śmieją się ze mnie. Jeśli chcesz, wróć do tego zakrościałego
wyrostka, nie wiem jak się kochacie – ale widziałam wszy
w czarnych włosach Rimbauda – to mi wystarczy. Możesz
włóczyć się po Londynie, po Belgii, albo wychodzić
w nocy, dokąd chcesz i z kim chcesz pić absynt
w kawiarniach, i w stajniach gdzie śpią pijani dorożkarze –
a nad ranem wracają zmęczone prostytutki;
to jest poza mną, ale nie stój w drzwiach
i nie skomlij – bo obudzisz syna, i nie płacz
bo pomyślę, że twe policzki i siny nos
spłyną pudrem i szminką – jesteś trupem,
Verlaine, uróżowanym trupem i starą babą
która narzeka i jęczy.
46 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
W STYCZNIU
Możesz krzyczeć, że świat jest szalony
Możesz krzyczeć, że ty jesteś szalony
A potem iść lasem i patrzeć
jak śnieg osypuje się
z gałęzi
gdy wieje wiatr
albo w słońcu biegnie wiewiórka
lub gdy jest cisza
stygnąca kolista jak dęby
i nie wiesz nawet dlaczego:
śnieg osypuje się
z gałęzi sosen
22 1 86
BIAŁE USTA 47
AKWARELE
Św. Jan Chrzciciel
Twój cień jest kobietą
– odkryłem to nocą –
gdy nagi kładłeś głowę
w złotym kręgu lampy.
Chiński rysunek
Czerń, skóra słona
delikatna jak jedwab.
Dwie świece
Krople stearyny białej
w złotych włosach i na palcach.
Świt
Nim śnieg spłynął z twoich włosów
błękit oczu odsłoniłaś.
Noc
Płomień świecy wchodząc w ciebie
Rozkosz komnat twych odkrywa.
Księżycowa noc
Dwa cienie – dwa węże
Wokół strugi mleka.
Perła światła
Niebem jesteś, chmurą światła
Kiedy księżyc wschodzi w tobie.
48 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
KASYDA
Jeśli jesteś łucznikie
księżyc łukiem
ja celem
nadal będę do Ciebie
biegł jak chmura na niebie
Jeśli jesteś płomieniem
będę wyschniętym
drzewem
bym jak dym się unosił
między ziemią a niebem
2 5 84
BIAŁE USTA 49
BIAŁE USTA
I usta moje bledną, a to ten ból biały
Nie dlatego, że zmarły, lecz bardzo kochały
BOLESŁAW LEŚMIAN
1
Całe życie
goniłem chimery
2
Twarz moja
oczodoły puste i bezlistne
3
Tak krótkie życie
taki długi dzień
4
Całe życie na plecach
ciężkie jak wór wapna
5
Chimery mają
moją twarz i białe usta
50 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
BIAŁY DOM
Kiedy zasypiam, a nawet gdy już zasnę,
słyszę wyraźnie, fragmenty
dramatów i sztuk – których nigdy nie napiszę.
Występuję w nich w białym kitlu,
ten kolor pasuje do mnie najbardziej
i oczywiście jestem wariatem – wtedy życie moje
nabiera sensu i konsekwencji, a w każdym razie
staje się zrozumiałe.
Czasami, we śnie – budzę się w wielkim
Białym Domu, nie ma w nim nikogo
tylko ja, idę z pokoju do pokoju –
w każdym stoją woskowe fi gury mego życia:
w pierwszym całuję fi oletowe włosy Anny
schylonej nad pianinem;
w drugim Zbyszek przymierza dżinsy w budce
na Targowej – widzę jego złote owłosienie;
w trzecim Ryszard –
bijemy się o szyszki leżące
na kamiennych upłazach schodów
w Dolinie Pięciu Stawów:
czuję jego napięte spodenki –
i wstaję, udając obojętność;
te krajobrazy dopełniam spermą –
w samotnych pokojach Krościenka, Niedzicy,
albo w kosodrzewinie w Tatrach.
BIAŁE USTA 51
Zielono-brązowa woda na kamiennych brzegach
Wodogrzmotów Mickiewicza, patrzę w wodę
i myślę – musisz ostatecznie wybrać
śmierć (tabletki luminalu w Chochołowskiej)
lub życie: i wybieram ciężar życia,
bo prawdziwszy – jak plecak w dalekiej wędrówce.
Widzę matkę leżącą na tapczanie
– w ostrym rysunku trupa,
z twarzą odwróconą zniechęceniem do ściany
– nagle starą! Jak matka Dürera.
Widzę Annę schyloną nad Małgosią
nocą, w ostrym świetle lampy i zapalenia płuc.
Sufi t. Bandyta, która mieszka nade mną,
wali łomem – w głowę swego ojca,
huk betonu i krzyk tej betonowej głowy –
„Synu, mój synu” pomieszany z tynkiem i gruzem.
Jestem wariatem – wiem o tym – katolicy i marksiści
wysyłają do mnie czarne koperty
z pogróżkami i każą śpiewać. „Boże, coś Polskę”,
a ja się duszę – w zapachu kadzideł i mydlin
i nie wiem, czy oni wiedzą, że to wszystko na chwałę
Aleksandra I „Zdobywcy” – Warszawy, Bonn i Paryża.
W głębi gabinet lekarski: naprzeciw siedzi Maciek –
„wieczorem (szepce) mój starszy syn jest traktorem,
wtedy młodszy włącza się jako mercedes–ropniak,
nie wyobrażasz sobie: huku, warkotu,
zapachu spalin – muszę wyjść na spacer,
nie mogę pisać recenzji”.
52 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
Czasami, rano, gdy budzi mnie warkot niedogrzanych
silników
i kobiet, mówię: „Krzysztofi e, uspokój się,
nie rób głupstw. Nie rób więcej głupstw!”
10 5 87
BIAŁE USTA 53
ŚMIERĆ I MIŁOŚĆ
Wybacz mi –
błądziłem jak inni
to że kochałem
– nie mając prawa
to że cierpiałem
– za własne błędy
i byłem w grobie tu na Ziemi
i na martwych gwiazdach
– to wszystko zginie w chwili mojej Śmierci
lecz bojąc się jej
– wierzyłem
że tylko miłość
wyzwala mnie od Niej
Gdybym był Nieśmiertelny:
byłbym wiecznie wierny.
23 2 85
54 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
POD SANTA MARIA MAGGIORE
W Rzymie w uliczce przy Termini,
w ciemnym lustrze mozaiki z V wieku
spotkałem Montale
„Co tu porabiasz, mój uczniu!
ani jednego wiersza,
ani jednej linijki,
pięknej jak lot gołębia
pod stropy belkowane
dębami puszcz liguryjskich”.
„Mistrzu – odparłem –
Jestem jak bór
ogromny, czarny
i bez drzew”.
SZKIELET BOGA 55
BEZ BOCIANA
Pamięci Sergiusza Jesienina
Poderżnął sobie gardło brzytwą
i pisał piórem umoczonym we krwi
– nie powstał wstrząsający liryk.
Sztuka jest bezwzględna
jak życie
To my wmawiamy jej ciągle,
że dzieci rodzą się z miłości
i że potrzeba drugiego człowieka
– by życie miało sens.
14 2 88
56 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
WIECZNOŚĆ
R.B.
Wciąż pragnę zdobyć to, co niespełnione
– jak chłopiec, co łyżeczką chciał wyczerpać
morze –
usta zbliżając do wciąż nowych oczu
A niespełnione
musi tak pozostać
– martwe choć żywe
płonące jak lawa
twe nogi opalone
– ręka ma, co nigdy
nie przekroczyła złotej smugi słońca.
SZKIELET BOGA 57
ŻYCIE PO ŚMIERCI
Te wiersze nie są już moje,
to zdjęcia młodości:
wycieczka do Czorsztyna,
spływ Dunajcem,
ja i Arek na tle Trzech Koron.
Widzę bliskie twarze nieobecnych,
czarny bez i ceglany mur
ale jestem sam w pokoju:
i patrząc w ciemniejące okno
i w łagodne światło lampy,
muszę ułożyć
nie wiersz,
lecz sens –
dalszego życia.
58 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
ANIOŁY
Gdyby wiersz był klatką piersiową dnia
lub plecami nocy
albo tylko oddechem między ich skrzydłami
jak śnieg lub zmrok –
to mógłbym przywołać Ciebie
oknem otwartym w marcową noc,
hiacyntem błękitnie płonącym wśród świec
Ty umarłeś,
ja żyję
i nic nie odwróci tego:
ani miłość, ani śmierć
24 2 88
SZKIELET BOGA 59
DRABINA JAKUBOWA
I am no more than a secretary…
CZESŁAW MIŁOSZ
Nie jestem sekretarzem
Śmierci albo Świtu
i nie spisuję głosów
jak Lew, Wół i Anioł.
Stawiam znaki – jak średniowieczny skryba
o Bogu, ludziach, rybach i cherubach
– i czuję całym ciałem
jak one przyziemne, brudne jak ja
– gdy z bólu do światła
lecę szklanym tunelem
wśród czarnych łun Boscha.
60 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
JAK ŚNIEG
Jeśli będziesz schodził z Czerwonych Wierchów
Długim Upłazem, albo szedł z Doliny Pięciu Stawów
na Kondratową, spotkasz go na pewno
na szczytach lub pod wilgotnymi butami.
Jest tam zawsze, co roku inny, śnieg.
Jego kryształy drobne i delikatne jak płatki
jabłoni lub sasanek, a on jest silny
jak lawina, jak śmierć, jak lodowce Grenlandii.
Ulotny i bezbronny na rzęsach dziewczyny,
topi się w wargach chłopca,
leży na jego włosach, policzkach, kapturze.
To w nim znaleziono naszego brata
sprzed 40 tysięcy lat z kamiennym grotem strzały w plecach
i on okrył czarny zarost i oczy Karłowicza
bielą i bielmem.
Jeśli idziesz w góry nie potrzebujesz brać blaszanki z wodą,
chłodny śnieg topnieje w ustach lub w miedzianym kociołku.
Na wiosnę płynie strumieniami i zmartwychwstaje podmokła
hala,
ożywa ozimina na czarnych polach i bazie w wąwozach;
bez niego śmierć obejmuje w posiadanie ogrody i klasztory,
w nim stoją górskie hiacynty i kaczeńce,
tataraki i pałki Mazur, olchy i buki Mazowsza.
Nie myślisz o nim w czerwcu, a on spływa
po mchu i czarnych skałach krop-kap krop-kap kap kap
lśniący i chłodny, aż zmieni się w sadzawkę wśród głazów,
mgły nad Kościelcem, skrzydła orła, łuski rzek.
KOŚCI MEDUZY 61
W miastach jest czarny od sadzy i błota,
na wsiach rudy od obornika i krwi cieląt i gęsi,
a potem znowu biały o świcie, niedotykalny, jednoczący
przestrzeń i czas: sanki na wzgórzu z grobem brata,
Czarny Staw i Bory Tucholskie.
Czym byśmy byli bez śniegu, bez zimowych
ulic wydeptanych o poranku słonecznym choć mglistym,
białych topoli, jak na kliszach rentgenowskich, w mrokach
grudnia,
bez Ojca, niosącego przez podwórko jodełkę do domu, ze
śniegiem
na brwiach i kapeluszu, bez pierwszego szronu na brzozach,
drogi na sankach do szkoły albo wolnej jazdy po ośnieżonej
szosie
wśród gór, gdy z szelestem osypuje się z szyby.
Różowe policzki syna, bałwany, śnieżne kule,
jego śmiech i pies brnący przez zaspy lub tańczący
z radości na śnieżnym trawniku,
białe płatki jak mleko na schodach i dywanie.
Na obrazach Friedricha jest niemy,
zamyślony jak kamienie nagrobków, które okrywa,
u Bruegla wilgotne płaty lepią się do złotej
ściany, rozwalonej fl amandzkiej obory,
gdzie Matka ukazuje klęczącym Królom
szeroko otwarte oczy, czaszki owiniętej
w pieluchy.
Czasami zjawia się w nim śnieżny człowiek,
lub wędrowiec idzie obok nas kamienną drogą do Emaus
– śnieg okrywa słomianą strzechę gospody,
hełmy żołnierzy Heroda, martwe młyńskie koło,
62 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
sine wargi i ręce związane drutem
rozstrzelanych na ulicach Warszawy, niemych
z białym gipsem w ustach i śniegiem czerwonym
na szyi. Śnieg jest tak lekki, tak drobny
jak nasze codzienne słowa i sprawy,
nie jest nawet gęsim puchem, źdźbłem w oku, a jednak
to on zniszczył pychę Napoleona i Hitlera.
Jeśli patrzysz na śnieg wirujący w świetle latarni,
albo w zadymce, wśród promieni księżyca na leśnej polanie,
to i w tobie opadają białe płaty na lufcik w dziecięcym pokoju,
na szkolne boisko, na zamieniony w barykadę tramwaj
i Marszałkowską błotnistą, bez chodników, na krzyże z brzóz
i desek, na alejki cmentarnych podwórek – na wszystko co było
i co nie topnieje, tylko wiruje, wiruje w tobie
jak śnieg.
7 10 94
Wiersz przypisany Jackowi Łukasiewiczowi. Jak w wielu innych wierszach
zwracam się w nim do siebie. K.B.
KOŚCI MEDUZY 63
TRÓJCA ŚWIĘTA MASACCIA
Dawno wyszliśmy spod władzy bóstw chtonicznych.
Spod władzy rzeki matki,
żubra – ojca,
spod władzy poezji:
jeszcze tylko martwa sikorka,
w alei parku
przypomina nam o braterstwie
dębów, ptaków i ludzi.
12 1 91
64 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
ZABAWA W CHOWANEGO
Właściwie wszystko zaczęło się
od zabawy w chowanego
Najpierw ona schowała się
potem ja schowałem ją
do walizki
Właściwie wszystko zaczęło się
od ciuciu-babki
Najpierw ona zakryła mi oczy
potem ja zamknąłem jej oczy
lewą ręką
Naprawdę wszystko zaczęło się
od poezji
Najpierw ona wyryła dwa serca
potem ja przebiłem jej serce
kuchennym nożem
15 9 91
KOŚCI MEDUZY 65
NOCNE ŁĄKI
Nie koniec mnie przeraża,
ale zimne gwiazdy
i ból czarnej przestrzeni, która oddycha
nade mną.
A ja zwęglony,
tlący jak popiół –
przykryty liśćmi jesieni i piachem,
który nie wygasł przez wiele dni i nocy.
I gdy zbliżam usta
i oddycham – czuję żar,
czerwony popiół – ból:
bo chciałem być wypalonym dębem –
a jestem płonącą trzciną.
10 9 89
66 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
POCHWAŁA MAKÓW
Markowi Danielkiewiczowi
Otoczony kobietami – pragnął mężczyzny;
nie była to psychologia głębi, ale zasada fi zyki:
wyrównanie luster wody w naczyniach połączonych.
Banalne prawo materii rozsadzało duszę – zielonym
kiełkiem, wypychało obcisłe spodnie nad ziarnami,
rosło korzeniem, białym jednorożcem, żebrem żubra
wnikało w wilgotne zagłębienia ziemi, bujało
karminowymi płatami
warg – i stygło jesienią w czarnej trumnie łupiny.
1 2 93
KOŚCI MEDUZY 67
HAIKU
Ognisko
– śnieg
topnieje w powietrzu.
Jabłko –
w jak doskonałej jest
formie.
Świeca
oddycha
płomieniem.
Gorąca herbata –
mgła
i słońce.
Żona gdera –
szum
górskiego strumienia.
Starość –
dziewczyna
ustępuje miejsca.
Wzburzone morze –
bez skał
i horyzontu.
68 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
Rosa na pajęczynie
łowi
promienie słońca.
Góry
na dnie obłoków
w rzece.
Woda w czajniku
mruczy
jak kotka.
Pierwszy śnieg –
czarne ślady aut
na asfalcie.
Zmrok
rozświetlony
płatami śniegu.
Gotowi
nas wysłuchać
– umarli.
KOŚCI MEDUZY 69
PALCE ZIMY
W końcu nie zostaje nic
oprócz poezji żony i wnuka –
właściwie powinieneś stać nad otchłanią
a nie siedzieć na białej ławce –
świeży jak liście bzu w kwietniu
– i wołać „nie biegnij tak szybko”
czy to świat zmienił się
czy tyś się odmienił
jak księżyc lub ziemia
gdy odwraca się plecami do słońca
i znika upał – zakurzone liście akacji i lip
a później jeziora Mazurskie i Tatry
I siedzisz w parku w sześćdziesiątej wiośnie
i widzisz drobne piąstki bzu gotowe do otwarcia –
a nie białe kości palców zimy
70 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
CAŁUN
Właściwie nigdy nie było ciszy
w tym jarze spadającym od szosy do morza
szum aut jak młyn nawoływania piski dziewcząt
samotne pohukiwania sowy o zmierzchu
Leżąc na kocu nad urwistym brzegiem
widziałem morze światła z siną kreską w dali
i okręty bez słowa tonące w oddali
żółtą oliwę słońca rozlaną na fale
Dzień mijał szybko – szaro-biała mewa
szła wzdłuż brzegu podnosząc wysoko paznokcie
cienkich nóg a w dolinie rdzawe drzewa
czerniały wśród karminu i popiołów słońca
Nie było ciszy
tylko morze
kładąc na piasku słowa muszli i kamieni
było światłem oddechem a fale chustami
okrywały twarz ręce ukazując w głębi
góry skały jaskinie.
chłód ciszę i ciemność
Hawthornden, 13 9 01
JA – MÓJ PRZYJACIEL 71
DO CZYTELNIKA I DO SIEBIE
Musisz życie swoje zmienić*
R.M. RILKE
Poezji przeznaczeniem nie jest nosić
na skrzydłach swoich krew zabitych w walce
ani ocalać plemion i narodów;
jak Duch w Hamlecie zjawiać się by żądać
krwi ognia klęski
beznadziejnych powstań
i nie jest ona japońskim haiku
o płatkach wiśni srebrnym wietrze nocy
ani Wenecją gnijącą na palach
gdzie na dziedzińcu kurtyzany bawią witką psa
Spójrz – ślepcy Bruegla idą wśród jabłoni
wkrótce do rowu wpadną, a nad nimi
irys światło przesącza przez witraże płatków
– lecz nie ocali ślepców i narodów
Piękno i Prawda mogą zmienić tylko
przestrzeń wewnętrzną noc i światło w Tobie
Hawthornden, 25 9 01
* przeł. M. Jastrun
72 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
NIE MOŻE BYĆ ŻALU
Markowi Zagańczykowi
Kiedy jestem szczęśliwy nie piszę wierszy
Dlatego poezja jest skrzywiona
jak twarz Gertrudy Stein na płótnie Picassa
Dziś leżę w łóżku mam katar i jestem szczęśliwy
nie mam obowiązków wobec innych ani wobec siebie
Piję kawę z mlekiem – jest radosna w fi liżankach
z grubego angielskiego fajansu z kolorami ptaków i owoców
gdy siedzę w kuchni z widokiem na srebrne liście białodrzewu
i widzę jak ludzkość idzie tak jak iść powinna
do dalszej mądrości i radości albo do zagłady –
gdyż jedno albo drugie jest rozwiązaniem współczesnych
dramatów,
lecz nie tragedią
1 1 02
JA – MÓJ PRZYJACIEL 73
ELEGIA DLA EZRY POUNDA
Twarz chłopki na płótnie van Gogha
która wbija żelazny widelec w parujący kartofel,
albo nalewa czarną kawę z żołędzi w biały kubek rezygnacji
Ubóstwo i ciepło drewnianych ścian oświetlonych oliwną
lampą zaczepioną na belce sufi tu Nie ma tu demonów
Demony rodzi chory umysł i one go zjadają
Zostaje szkielet śledzia po wigilijnej uczcie
Kopytka i rogi baranka – owieczki bożej
a mózg i ciało jedzą wilki i wilkołaki, mole nienawiści,
poczwarki rozpaczy, tłuste larwy rozczarowań
Przyjaciele nie dzwonią gdy nie potrzebują recept
Bóg ukrywa się, z fi luternym uśmiechem dziewczynki,
choć w niedzielę udaje głuchego – starego jak świat
Kościanego dziadka, Kościeja bladego jak Śmierć
A Śmierć, odwieczny Lokaj, zawsze gotowa zawsze usłużna
wycofuje się gdy szeroko otwieramy drzwi,
czeka za węgłem albo za wezgłowiem z ukrytym rakiem
lub równie smacznym zwapnieniem tętnic,
wśród blaszek cholesterolu i nasyconych kwasów –
ostryg skropionych cytryną
„Któż mówi o zwycięstwach – przetrwać, oto wszystko”
Może pomoże Goethe w telewizyjnej rozmowie
z Eckermannem
lub Iwaszkiewicz: „Gołymi rękami nieprzyjemnie jest
dusić ludzi. A tylu chciałbym ich zadławić”
Bardzo nie lubię dusić ludzi – widzieć wybałuszony
granatowy język i ślinę różową, kapiącą po żółtych zębach
74 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
na siwy podbródek – piszę wiersze jestem estetą,
jak większość polskiej inteligencji, niezbyt rozwiniętej
umysłowo
Estetycznie również, ale kto na to zwraca uwagę
Wróćmy więc do van Gogha, bez demonów, bez obciętego ucha
i czarnych wron które wzbiją się na odgłos wystrzału
nad złote kłosy falujące w wieczornym wietrze
Do kilku prostych zdań Heraklita i słów Ojca
lub Człowieka spotkanego na drodze:
„Dość już nauczałem; w starości przychodzi czas
aby znowu się uczyć. To jest bardziej radosne.”*
2–3 1 02
* Słowa Pounda skierowane do Allena Ginsberga
JA – MÓJ PRZYJACIEL 75
JA MÓJ PRZYJACIEL
Nie pamiętam dokładnie kiedy po raz pierwszy usłyszałem
Krzysztofa:
po śmierci Matki, czy po kłótni z L. nad smętnym
kapuśniakiem.
Kilka słów które powiedział, zastanowiło mnie –
bo wydawały się wspomnieniem dziecinnego pokoju:
gdzie na kwadratach podłogi wygrywałem bitwy
lub uciekałem przez Wisłę do Krakowa –
do Floriańskiej Bramy na kolorowej pocztówce.
Niekiedy wchodził nad ranem – w topniejącym jak lód mroku
szyby.
Kładł się na łóżku przy ścianie. Jego słowa
stawały się coraz jaśniejsze – milcz, nie mów tyle do ludzi,
rozłam przyjaźń, jak glinianą tabliczkę Grecy, na dwie połowy –
i sprawdź czy obie pasują do siebie.
Odsuwaj jak najdalej nienawiść i gorycz, bo wykrzywią
rysy twarzy, palce i korytarze mózgu.
Ciesz się świtem, gdy gałęzie brzozy kładą liście na cienie
fi ranki,
a wróble wszędobylskie uderzają w parapet, dziobiąc chleb.
Pszczołą, biegającą po głowie słonecznika,
skamieniałą jaszczurką, która nagle, ślad płytki, kolisty
zostawiła w piachu,
i myszą polną, czerniawą wśród złotego rżyska.
Dopiero wczoraj na pływalni, kiedy patrząc w chmury
płynąłem na wznak,
zobaczyłem Krzysztofa na brzegu – skakał do wody –
76 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
I wtedy zrozumiałem, że jest tak samo młody i stary jak ja,
i pełen życia – rodzącego się, wielokrotnego – oplecionego
łańcuchami genów i pępowiną matki.
Zaprosiłem go do samochodu
i gdy odjeżdżaliśmy, spod stalowo-szklanej kuli basenu,
w jesiennym świetle klonów i asfaltu po deszczu
powiedziałem: dobrze że jesteś Krzysztofi e – mój przyjacielu.
14 9 02
JA – MÓJ PRZYJACIEL 77
GOŁĘBICA FLAUBERTA
Niestety, musimy pozostać sami – ja i ty Gustawie –
jak na pokładzie żaglowca, obok nadbrzeża wśród portowych latarni.
Epilepsja, czyraki i bóle kręgosłupa
nie są problemem dla tych, którzy wierzą w Piękno,
a samotność wśród książek i papierów na podłodze
jest samotnością Adama w rajskim ogrodzie –
gdzie symfonie Brahmsa płyną wśród chmur, fl ety Vivaldiego
to drzewa, a Bach jest strumieniem rzeźbiącym skały.
Na starość wiemy już na pewno, że ci których kochamy najbardziej
odeszli – i milcząc jesteśmy z nimi.
Cieszy nas żar kominka i owoce na stole –
śliwki, gruszki i jabłka dają nam fi olet, róż i orzech nakrapiany brązem,
szkło łamie łodygi tulipanów, a światło jak woda
rozlewa się na jesiennych liściach desek podłogi.
O świcie gołębie na balkonie powtarzają dwa słowa,
a do mnie wracają słowa, głowy i głosy,
jak do Ciebie, gdy w szlafroku chodzisz po nocnym pokoju,
a nad ranem odkładasz pięć stron poprawianych od tygodnia,
jak ja poprawiam swój charakter – ogryzmolony rękopis.
Jestem bardziej lekkomyślny niż Ty – po prostu nie znam
arkanów sztuki i robię korektę idąc ulicą
lub powtarzając słowa wiersza, gdy płynę patrząc w chmury,
gdy Ty po kąpieli w Sekwanie biegniesz przez ogród do domu,
zjadasz na śniadanie przepiórkę, i częstujesz się arszenikiem.
Moim arszenikiem jest rachunek jaki robię sam ze sobą –
nie z kupcem bławatnym, chłopcem od aptekarza lub
proboszczem.
78 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
A ogrodem, wilgotną ławką i drewnianą altaną – jest poranek,
gdy Jutrzenka łodygami róż wspina się do okna, a to co było
cierniem-cierpieniem jest światłem rozdzierającym chmury,
lub świtem szaro-perłowym – gołębicą Ducha,
okrywającą świat skrzydłami wiatru i językami ognia –
które niekiedy – stają się i naszym językiem.
23 11 02
JA – MÓJ PRZYJACIEL 79
NAPISAŁEM O SOBIE
Napisałem o Tobie tych kilka wierszy. Ale bez dedykacji.
Bo komu miałbym je dedykować?
Twoim Genom. Życiu płodowemu i pępowinie.
Dziadkowi, który każdej jesieni cierpiał na depresję.
Dziurze w płocie, kolanom w strupach i piłce na szkolnym
boisku.
Hani, w szarym harcerskim mundurku,
bardziej niedostępnej
niż Joanna d’Arc.
Czy kolegom z medycyny, gdy rozmawiałem sam ze sobą,
a na ich drwiny odpowiedziałem –
„Czasem muszę porozmawiać z kimś inteligentnym”.
Ojcu z walizką na plecach, czy Pelci ciągnącej na sankach
moje ubrania i buty z Warszawy do obozu w Pruszkowie?
Komu mogę dedykować moją starość, bóle kręgosłupa
i szczęście odnalezienia siebie w jesiennym świetle liści
i w godzinie nad ranem, gdy przeszłość jak żaglowce
wpływa do portu?
Moje Geny, moja Młodość, moje Miłości
leżą na piasku morskim – a ja jestem woda.
18 10 02
80 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
CIEŃ I ŚNIEG
Arkowi
Fioletowe cienie na śniegu
fi oletowe smugi pod oczyma
fi oletowe usta w trumnie
jak w fi lmie: klatka za klatką
przesuwa się młodość: przyjaźń: cierpienie
mogę opisać Ciebie
dokładnie
jak Mantegna Chrystusa w perspektywicznym skrócie
przestrzeni czyli czasu
A ja jestem spłowiały rysunek Albertiego:
ścieżka w skałach nad urwiskiem dwa świerki
16 2 03
JA – MÓJ PRZYJACIEL 81
TERAZ NIE CAŁUJ MNIE
Ryszard z którym szedłem czterdzieści siedem lat temu
żwirem wyschniętej doliny Białego Dunajca
i który kochał mnie, jak ja jego
– nieśmiało
– bez wzajemności: bo bez konsekwencji
– w zimnym krysztale górskiej nocy
umarł
I zrozumiałem
– był Cieniem czterdziestu siedmiu lat
i teraz jestem wolny
20 7 03
... nie całuj mię teraz, bom się jeszcze nie umył. [...] Dziś ci się śnić
będzie, że mnie całujesz. Muszę Ci oddać za szkaradny sen, jakiś mi dziś
w nocy sprowadził.
Z listu F. Chopina do Tytusa Wojciechowskiego,
z soboty dn. 4 września 1830 r.
82 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
MAZOWSZE
Niskie słońce, młodzik księżyc i zimny wiatr –
wieczorny podmuch pochyla kilkuletnią dębinę;
i strumień mulisty wypływa spośród kamieni i traw
i ginie obok olch na łące.
Jedziemy z Ojcem furmanką do chorego,
w cienkich warszawskich płaszczach i jedwabnych szalikach
z których śmieją się miejscowi, wiatr tamuje oddech Ojca
– z trudem chwyta powietrze. Za dwa lata umrze na serce.
Nie wiem o tym, ale wiem, że kocham go bardzo –
jego chłodny policzek i palce z sinymi żyłami na dłoniach.
I jestem szczęśliwy – bo potrzebny, gdy jedziemy do dalekiej
wsi
– o nazwie „Mongoły”, gdzie kury duże jak koguty
niosą jajka o dwóch żółtkach w jasnoniebieskich skorupkach.
Wracamy z kurą, jajkami i słoniną. Słońce krwawi
jak przecięta szyja, wśród sosen samosiejek i szczupłych brzózek.
Cieszę się z kury i jest mi jej żal, i wiem, że nie mogę nic zmienić,
tylko otulić nogi Ojca – szarym końskim kocem.
19 9 03
JA – MÓJ PRZYJACIEL 83
DARY CZTERECH KRÓLI
Wszędzie mogę ukryć się przed Śmiercią:
W koronach dębów wśród jemioły, gdy wiosną
pąki pękają i wkrótce porosną młodzieńczymi liśćmi.
W łodzi rybackiej, w książce otwartej na str. 125,
gdy Wat i Orestes z Eryniami odpływają na Sycylię.
Lub wsiąść na pasikonika na pokrytych mchem
piaskach Mazowsza,
albo na cykadę – wśród oliwek, hiacyntów i doryckich kolumn –
aby schronić się w świątyniach Paestum.
Gdziekolwiek ukryję się jest mi dobrze.
Serce bije jak dzwon na jutrznię gdy budzę się w nadreńskim
klasztorze.
Światło oblewa mnie cienistym wodospadem, słoną bryzą
morską,
czystą prawdą wód i chmur.
A kolory – śniady fi olet oliwek, róż jabłek i złotem nakrapiany
brąz gruszek –
są tęczą na wilgotnym, zmartwychwstałym lazurze.
Na ołtarzu, wśród świec Czterej Królowie w gronostajach, aksamicie
i brokatach – okrywają moją nagość gdy płaczę na sianku,
i klęcząc obok pastuchów wręczają dary – mądrość, radość
i siłę woli;
a czwarty monarcha – Śmierć różanopalca – daje z uśmiechem
nadzieję:
Nie wiecznego życia. Ale głosów i barw – nowego dnia!
24-26 9 03
Przypisane Ulrichowi Wolfowi
84 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
BETLEJEM
Przybyliśmy późno, ale wszystko było jak napisano
w Dobrej Nowinie:
Królowie klęczeli obok kamiennego sarkofagu żłóbka
pasterze i stajenni oporządzali konie i rynsztunek
Kucharze nieśli na srebrnych tacach łabędzie i bażanty
Nawet wół krowa i osioł mieli w rysach powagę Apostołów
Półnadzy niewolnicy z Egiptu i Pustyni Negeb
z łoskotem budowali kamienną drogę z Jeruzalem do Betlejem
i dalej do Hebronu
a rozpięci na krzyżach przy drodze czterej Żydzi –
którzy jęcząc błagali o wodę rzymskich legionistów
nie mogli zagłuszyć rytmu muskularnych ramion i młotów
Więc gdy byliśmy blisko stajni obok gospody
rzuciliśmy jęczmienne placki psom zdychającym na łańcuchach
i szybko mijając krzyże i niemieckich żołnierzy –
którzy patrzyli łakomie na nasze zawoje z perłami i wełniane płaszcze
– weszliśmy do stajenki i ujrzeli brokaty i gronostaje Trzech Króli
o twarzach różowych misternie wymalowanych z podczernionymi
wąsami – jeden z nich o gruzińskich rysach był podobny
do jeźdźca śmierci z Apokalipsy Dürera
drugi miał stalowe oczy i srebrne okulary rzeźby Piusa XII
klęczącej w Bazylice św. Piotra w Rzymie
a trzeci, odwrócony do nas czarnymi plecami
monarcha murzyński Bokassa Mobutu lub Kaunda
przymierzał srebrne pontyfi kalne szaty i tiarę Hieronima Boscha
Kadzidło mirra i blask złota opowiadały od czterech tysiącleci
o wedyjskim bogu ognia Agni złożonym przez Matkę-Dziewicę
JA – MÓJ PRZYJACIEL 85
Maję i ziemskiego ojca, cieślę Twastri, na klepisku w stajni
obok krowy i osiołka – wśród świeczek i kolęd
śpiewanych przy wigilijnym stole na Marszałkowskiej
1 11 03
86 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
ŁASKA ŚMIERCI
Ewelinie
Adam leży w szpitalu. Wylew krwi do mózgu.
Nieruchomy, milczący, w obu dłoniach igły.
Niemowlę, niemówiątko z sosnowej kołyski –
umiera teraz nowocześnie na oszklonej sali,
z respiratorem w ustach, kardiografem
– wśród butli z tlenem i żelaznych aparatur.
Obojętny, spokojny nie wodzi oczyma
za córką ani synem, oddycha i żyje
tak jak nakazał Budda i Chrystus – wpatrzony
w ciemnoniebieski sufi t z refl ektorem:
w noc i księżyc.
Rano byłem w szpitalu – rozmawiałem o nim.
Lecz naprawdę myślałem o sobie i Hani.
Życie. I śmierć jak stopień na ganku, westchnienie,
jak odwrócenie głowy, jak zamknięcie powiek.
Wieczorem w telewizji widziałem reportaż
z Domu Długiej Starości: byłem – jestem przerażony.
24 11 03
JA – MÓJ PRZYJACIEL 87
POSTLUDIUM
Komu nie wystarczy to co wystarczy, temu nic nie wystarczy.
HERAKLIT
Szczęście dane jest tylko tym –
którzy wystarczają sami sobie.
ARYSTOTELES
Niektórzy przewrotni bardziej lubią wiersze
niż radość tworzenia wierszy.
Dusza nieuporządkowana jest karą sama dla siebie.
ŚW. AUGUSTYN
Prawda zawarta jest w naturze,
i ten kto potrafi ją wydobyć, posiada ją.
ALBRECHT DÜRER
Wszyscy skarżą się na brak pamięci,
nikt na brak inteligencji.
FRANCISZEK DE LA ROCHEFOUCAULD
Każda emancypacja ducha jest zgubna,
jeśli nie towarzyszy jej wzrost opanowania.
Wszystko śmiertelne jest tylko porównaniem.
J.W. GOETHE
Twórca musi również tworzyć siebie.
JOHN KEATS
88 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
Widzę i opisuję…
Muzyka nie jest wtórem towarzyszącym poezji lirycznej,
...to jej dusza, życie i światło.
ADAM MICKIEWICZ
Rozbiorem kraju forma pokrzywdzona woła.
...bezrymowy wiersz rymuje się na całą swą długość,
nie zaś w końcowym jednym zabrzmieniu wyrazów.
C.K. NORWID
Najlepsza część geniuszu powstaje ze wspomnień.
WIKTOR HUGO
Moja sztuka, to nie żaden sekret
– to cholerna praca.
J.M.W. TURNER
Pierwszym celem dociekań człowieka, który chce być poetą,
jest poznanie siebie, całkowite.
ARTUR RIMBAUD
Jestem struną rozpiętą nad szumiącym, rozległym
morzem dźwięków.
R.M. RILKE
Artyzm ma swoją logikę i nieodwołalność,
i jest całą prawdą, jeśli jest.
STANISŁAW WYSPIAŃSKI
Artyście bardziej niż wolność potrzebna jest dyscyplina.
MARCEL PROUST
JA – MÓJ PRZYJACIEL 89
Ale najtrudniejszą sprawą jest dyscyplina i trening emocji:
tego właśnie potrzebuje nowoczesny świat...
Każdy wiersz, każdy temat winien posiadać odmienną,
właściwą tylko sobie formę, rytm, dźwięk.
T.S. ELIOT
Najgorszą rzeczą w sztuce,
jest naśladowanie samego siebie.
PABLO PICASSO
Nie może być świetnego poety, lub krytyka,
który nie posiadałby świetnego ucha.
YVOR WINTERS
Autentyczna poezja nigdy nie jest samowolna.
W.F. OTTO
Liryzm wymaga stosowania surowych reguł.
IGOR STRAWIŃSKI
Najpiękniejsze wykonanie „Symfonii reńskiej” Schumanna –
druga część brzmiała jak utwór kameralny.
ŚWIATOSŁAW RICHTER
…dźwięk, słuch poety – jest źródłem poznania,
formą syntezy.
JOSIF BRODSKI
To musi przyjść samo
i musi nastąpić taka „autofascynacja”.
WITOLD LUTOSŁAWSKI
Tylko kompozytor pozbawiony wyobraźni,
pisze jednakową muzykę przez całe życie.
KRZYSZTOF PENDERECKI
90 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
Przyzwoity człowiek nie może wierzyć,
że dobry Bóg chciał takiego świata.
CZESŁAW MIŁOSZ
...systemy animistyczne – wolą ignorować,
oczerniać lub teroryzować człowieka biologicznego...
JACQUES MONOD
Najpierw rytm, a potem słowa.
BOLESŁAW LEŚMIAN
Świat jest nieskończenie skomplikowany,
a każdy mózg zna tylko taką jego cząstkę [czy postać],
jaką potrafi stworzyć w swoim wnętrzu.
W.J. FREEMAN
Poezja, to wielka pani,
której trzeba się całkowicie poświęcić.
KAROL WOJTYŁA
Tej garstce która nas słucha należy się piękno
ale także prawda
to znaczy – groza
ZBIGNIEW HERBERT
Są cnoty granitowe jak Alpy promienne;
i Pokora, Roztropność – dwie szare, codzienne.
KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
JA – MÓJ PRZYJACIEL 91
JEDNOROŻEC
– piękne przyrodzenie
Jest formą, tłem, materią, a duszą natchnienie
ADAM MICKIEWICZ
Precz z mej pamięci! – posłucham rozkazu,
Lecz pamięć będzie na rozkazy głucha!
ADAM MICKIEWICZ
92 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
1. SŁOWA
Po co mię prózno, srogi Apollo, trapisz,
Który, wieszczego ducha dawszy, nie dałeś
Wagi w słowiech...
JAN KOCHANOWSKI
Dlaczego mnie ścigasz Apollo
strzałami piękna przebijasz,
nie jestem Dafne i gałęziami lauru
nie wyrosną moje ramiona, piersi nie okrywa chropowata kora
Czemu mnie trapisz, Apollo,
oczy i usta tego młodzieńca
na cynowym talerzu sonetu, spopielają skrwawione serce
Jego ramiona łukiem marmurowym, plecy
blokiem granitu, nogi
duktem leśnym do ociężałych orzechów i białych poziomek
To nie Amor – pucołowate pacholę,
lecz Ty ukazujesz jego pępek wśród sosnowego igliwia
i sutki czarne soczyste jagody,
płomieniem topisz srebro mych lędźwi: a gdy spływam strumieniem,
w zimnnej formie chcesz odlać słowa – co idą na wiatr,
wagi nie mając – słowem, jednorożca nie upoluję,
wiesz o tym Apollo, okrutny i kłamliwy
jak słowa
9 7 02
JA – MÓJ PRZYJACIEL 93
2. ŻÓŁW ŚWIATA
Wszystkie promienie poranka
zbiegają się w twych palcach
włosy i linia czoła
to Alpy
nogi żołnierze Hannibala
na ośnieżonych skałach
klatka piersiowa
namiot rozpięty
wśród wilgotnej trawy
oczy łagodne zatoki
i głazy falujące błękitem
Twoje usta są obietnicą
piwnic i zimnych morskich korytarzy
pępek
to pływający Żółw świata –
wokół którego krążę, ja, Księżyc
17 5 02
94 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
3. BÓG
Bóg zrodził się z konarów dębu i światła
które przenika przez jego liście,
w gromach i błyskawicach, z deszczy, potopu i jałowej ziemi
Nieistniejący, jasny w gotyckich płomieniach świec
w kwileniu piskląt rozrywanych przez wrony
w ryku łosia tonącego w bagnach
Ogromny niczym dęby i Miłość
okrutny jak pustynia i Śmierć –
odbiera nam tych których kochamy
28 5 02
JA – MÓJ PRZYJACIEL 95
4. FALE
Odkąd Ciebie nie ma jesteś falami echa
– nawoływania dzikich gołębi w skalistym lesie
– szumu górskiego potoku
pod zamkiem w Hawthornden
– odgłosem kropli wody
na kamiennych mozaikach Domu Nerona
Wskazujesz Chrystusa
– z biało-czerwoną wiązanką promieni α i β
płynącą z otwartych płuc
Ale ja widzę dalej
poprzez antracyt nocy:
Kamienne wzgórze a na nim krzyż ze strupami krwi
obok dwóch łotrów
Jeden z nich ma twoje wargi i rudą brodę
13 12 01
96 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
5. FLORENCJA
W snach wracasz biały
skurczony przezroczysty
– trzymam ciężkie opalone ramiona
ale plecy i nogi opadają
szczupłe i drobne
jak lalka i płód
z pergaminową skórą brzucha
i witrażami sinych żył
Tyle lat noszę ciebie -
gdybym mógł ciało złożyć
w rowie przydrożnym chłodnym
wśród kaczeńców
albo w Duomo – w gromnicach i kaliach;
Kościół w snach oznacza cierpienie –
a co oznacza to cierpienie we śnie?
Zaduch
Ciężar kamienny na brzuchu i nogach
Od tylu lat pamiętam
że kochałem ciebie
JA – MÓJ PRZYJACIEL 97
6. BETLEJEM
Brudne szyby, na nich ślady łez
Zmęczone oczy Chmury wron od gnojnej góry
lecą na Wolę
Niebo czernieje Światła w oknach Latarnie
Lampki na choinkach Błoto
i szron na samochodach
Kto powraca kto puka do drzwi
w ten dzień wigilijny
Żywi i martwi siadają do stołu
piją czarne wino krwi dzielą się moim białym ciałem
Miłość i żal – dwoje pastuszków
Orzeł wół i Anioł śmierci
klęczą przy mnie klęczącym
Boże zmiłuj się nade mną
18 12 01
98 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
7. SNY
Kto wpływa w me sny? – Wiatr, łzy i obłoki
sasanki i śniegi błękitnieją świtem
Nagi schodzę kamiennym wąwozem
łódki z kory chwieją się na falach
Płynę za Ojcem, oświetla rzekę domem
pochodnią płonącą w dziesiątym dniu Powstania
Ślimaki algi obrastają skórę, staję się rafą koralową,
schronem meluzyn, meduz, kraba pustelnika –
świętego Antoniego podmorskiej pustyni
Rozumiem szepty prądów podwodnych i Matki
– wśród świec gotyckich i złotej oliwy:
„Poezja, jest modlitwą i miłością – bądź szczęśliwy
i bez nich”
26 12 01
OKNA DNIA I NOCY 99
AUTOPORTRET WEIMARSKI
ALBRECHTA DÜRERA
Karolowi Samselowi
Na tym autoportrecie Dürer jest nagi –
tylko siatka na włosach, męski płaski brzuch i jądra
Nie jest ani Chrystusem, ani artystą jak w Prado –
wykwintnym, subtelnym, wracającym z Wenecji
– na tle Alp, w białych rękawiczkach, fantazyjnym berecie
i krótkiej pelerynie ze sznurem przetykanym złotem
Jest tylko sobą, nawet stałe kłótnie z żoną i dłużnikami
nie mącą jego uważnego spojrzenia
Aleksander Wat sądził że Albrecht idzie ku śmierci
– i od śmierci wraca – w autoportrecie odbity jak w lustrze
Ale to nie jest istotne – bo jest sobą
Nie zmieni tego nawet śmierć i zetlałe kości
pod kamienną płytą w Norymberdze. Jest sobą –
oddalony od pacholęctwa, starości, spazmów potencji
– jest w wieczności; choć płótna, zielony papier, ołówki
i drewniany Bóg z Synem, wysoko w łuku transeptu
koronujący Marię – będą tylko prochem tylko pyłem
4 7 04
100 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
DEPRESJA
Najbardziej własnowolna śmierć jest najpiękniejsza.
M. MONTAIGNE, „PRÓBY” KS. II, 3 (PRZEŁ. T. BOY-ŻELEŃSKI)
Jak trudno jest być i nie być
Nosić w sobie gen śmierci i gen rozkoszy
Widzieć szczęście innych a nie czuć własnego
Odchodzić i wracać do życia – z nadzieją
Że się jednak odejdzie
29 5 1995
OKNA DNIA I NOCY 101
JESTEM MĘŻCZYZNĄ,
NIE STARCEM
Bardzo nie lubię przeglądać się w lustrze
Powiecie „bo jesteś skromny” O nie!
Kiedy widzę moją czaszkę bez włosów
i wyczuwam na niej szwy – skroniowy ciemieniowy i potylicę
jak w czasie lekcji anatomii w prosektorium
– na czaszce znalezionej w gruzach Katedry Świętego Jana
i widzę podwójne fałdy powiek nad zielonymi oczyma ropuchy
podgardle i coraz większy nos na spłaszczającej się twarzy
– to wiem że mam 68 lat A gdy odchodzę od lustra
znów jestem 40-letnim mężczyzną – w sile wieku –
powiedzmy?
Komu mam wierzyć: Sobie czy Lustru –
i w kim jest: Obiektywny Obraz?
28 8 04
102 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
ARIEL I NIEOBECNA
Rzeczy które nie mają piękna – umierają
jak umiera drzewo bez kory –
i treść wewnętrzna staje się próchnem
Dzisiaj w Łazienkach patrzyłem na buk stary jak ja
o nogach słonia skórze nosorożca
i liściach delikatnych jak palce chłopca –
i myślałem o Tobie – młodym Arielu o czarnych lokach
– lecącym cicho, jak duch gdy odlata
Widzę twoją samotność – kobiety które napełniają cię trwogą
Fioletowe światła twych oczu i wilgotne gałęzie brzozy
w Krzemieńcu
płonące na kominku obok Ukochanej
Dlaczego samotność i miłość dzielimy najchętniej z Nieobecną
daleką –
jak w lustrze jeziora
gwiazda
3 7 04
OKNA DNIA I NOCY 103
MĄDROŚĆ SERCA
JAROSŁAWA IWASZKIEWICZA
Naucz nas liczyć dni nasze,
abyśmy osiągnęli mądrość serca.
PSALM 90, 12
Na drewnianej kładce, wśród sitowia,
w kolorze czerniejącego srebra
obejmujesz cienie –
przyjaciół i rodzeństwa
psów jaskółek i koni
Maszt Uranii wbity w lodowe niebo
płynie z chmurami
nad niziutkim domem
wśród bezlistnych drzew
Ślady stóp na ganku –
w śniegu
I w gorących piaskach Sycylii
Sycylia była dla mnie zawsze ziemią urzeczywistnień
Jaskółki obok kamieniołomów i
wachlarze papirusów
w zimnej wodzie źródła Aretuzy
Na łące Persefony zdeptane hiacynty i krwiste anemony
– Stoisz oniemiały jak Orfeusz
lira i słowo nie zwyciężają Śmierci
Syrakuzy 8 3 05
104 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
SAMOTNOŚĆ
Kiedy minęła moda na seks grupowy w łaźniach
homoseksualnych
Na wymianę partnerek – w heteroseksualnych związkach
małżeńskich
I na adopcję dzieci – z Tajlandii i Wyspy Bali
(choć to ostatnie wydawało się najbardziej sensowne)
Postanowiłem żyć tak jak większość:
Samotnie
– z dwójką dzieci
żoną i psem
11 1 05
OKNA DNIA I NOCY 105
TRAVIATA
Pierwsze wykonanie Traviaty w Operze paryskiej
Ojciec Violetty zaproszony przez młodego Dumasa
spogląda na lśniącą brylantami szkarłatną widownię i mówi:
Prostituées et les bandits
29 6 04
106 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
WILHELM ZDOBYWCA
W KORNWALII
Adriatyk płynie do skał i białe mewy fal wychodzą na żwir.
Chłopcy niosą meduzy w opalonych dłoniach.
Czapla brodzi daleko w rozlewiskach słońca.
Miranda schodzi ścieżką wśród winnic do morza.
Flota Wilhelma Bękarta wpływa do zatok Kornwalii
słychać werble toporów i głuchy jęk drzew...
Chmurami morskim światłem toną we mnie obrazy.
Wierzby cieniami liści wchodzą na schody tarasu.
Okryty kocem do pępka, w swetrze na gołe ciało,
widzę jak noc otacza balkon na którym leżę –
a słońce łąki oświetla Kornwalii – namioty ludzi zbroje.
Piechota rano ruszyła do Hastings, a konni od świtu rabują
bydło we wsiach i klasztor wśród winnic i sadów.
Bari 28 6 05
OKNA DNIA I NOCY 107
NIEDOJRZAŁOŚĆ
W kącie ogrodu gdzie wierzby nadbrzeżne opierają się
o żelazny płot
a mech pokrywa ceglany fundament niezbudowanej altany
Leżąc na kocach rozmawiali o zbliżających się zaręczynach
Andrzej smukły i smagły – czekający na przyjazd Ani
i jego matka niechętna ich małżeństwu przed ukończeniem
studiów.
CD Bach krążył wokół pępka płyty
tworząc – po raz kolejny – Kunszt Fugi
I denerwował Andrzeja swoją monotonią i nieśmiertelnością
– jak to zawsze wyjaśniał – wyłączając płytę.
Do tej pory pamiętam: kiedy zapytali mnie o zdanie
najpierw pomyślałem o sobie – Anna nie zwracała na mnie uwagi
i to właśnie było obraźliwe dla dwudziestoletniego mężczyzny
a Andrzej lubił mnie jak brata i stale
był obok mnie – nie byłem więc samotny.
Andrzej jego matka i Ania – a ja w środku bermudzkiego
trójkąta.
Po ślubie Andrzej zerwał ze mną.
Dopiero po latach powiedział: „Mam żal do ciebie
bo nie byłeś jak mama przeciwny ślubowi z Anią”
– Odsłaniając naszą chłopięcą dumę
I młodzieńczą męską niedojrzałość.
5 6 05
108 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
ALEJA MODRZEWIOWA
I wszystko było normalne w ten dzień nieodwracalny
MADEMOISELLE CORDAY, Z. HERBERT
Zdziczałe róże, jabłonie i aleja modrzewiowa,
nagle kończąca się wśród jaśminów i jeżyn,
świadczą że był tutaj dwór.
Nic nie ocalało,
oprócz rozbitych kafl i z błękitnym holenderskim młynem –
jak pęknięte mozaiki podłogi rzymskiej willi w Nadrenii,
z fragmentami polowań, walk gladiatorów i głowami
domowych bóstw.
Starszego Pana i Panią zabili ofi cerowie NKWD. Syn
ocalał, i uciekł do Anglii. Milicjanci i partyjni aktywiści
rozkradli konie, krowy, owce i wywieźli lipowe ule.
Chłopi meble, okna z futrynami, drzwi...
fortepian i starodruki utopili w stawie. Nic nie pozostało,
tylko grób przy ścianie kaplicy porosły leszczyną i bluszczem.
I wszystko jest normalne i ten dzień nieodwołalny,
gdy Pani we krwi leżała na podłodze sypialni, a Panu w stajni
strzelili w tył głowy – nie jest nawet opowieścią gminną
lub legendą wpisaną w kroniki klasztoru. Jest tylko
normalnym,
jednym z wieczorów – zimy i wiosny Roku Pańskiego 1945.
4 7 05
OKNA DNIA I NOCY 109
KORA Z OWOCEM GRANATU
Hannie
Dotykalny ciężar twego ciała
linie włosów ramion rąk
akwamaryna morza i rzęs
Otwarty horyzont moich źrenic
napięte żagle
usta chwytające powietrze
Przypływ fal meduz i małży –
odpływ i gorzki smak skalnych wodorostów w ustach
Wśród tylu wysp
ciał dumnych jak posągi Kurosów
twarz Twoja –
pachnąca jabłkiem
wysmukła
o brzegach wypukłych
jak owoc granatu
11 2 06
110 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
OPOWIEŚĆ O PORUCZNIKU
Na końcu alei jest altana opleciona fi oletowym powojem,
w niej strzelił sobie w serce, porucznik drugiego szwadronu
ułanów,
z miłości – ale nikt nie wie do kogo, i dlaczego,
skoro panny z okolicznych dworków były mu tak przychylne
W ostatnich latach stało się modne,
wiązać jego śmierć z utonięciem pięknego Alberta,
młodego stajennego, ulubieńca pań i panów
– ale geje zawsze wymyślą jakąś skandaliczną historię
A więc opowieść o nim nie ma morału,
ani sensu, choć pełna jest szczegółów i rzeczy
jak nowoczesne wiersze, fi lmy i instalacje
A w śmierci,
w baśniach Ezopa
i przypowieściach Ewangelii,
zawsze jest morał –
choć inny dla każdego
28 11 05
OKNA DNIA I NOCY 111
SAMOTNOŚĆ JEST JAK
NIEPRZETŁUMACZONY WIERSZ
– Jest w niej letnie popołudnie Taras otwarty na ogród
z malwami i psem Kolorowy leżak na zielonej trawie
i cień czytającego – obok liści jabłoni
– Czerwone grona porzeczek i malin
Pomarszczone twarze jabłek
na dębowych półkach chłodnej piwnicy w końcu listopada
– Królowie kołyszą się na wielbłądach nad lazurową strzechą
śniegu – pasterze grają na dudach i fl etni aniołowie
na harfi e i lutni
To wszystko jest w Tobie jest w wierszu
ale nie potrzebujesz tego tłumaczyć nikomu
Cisza jest ostatnią częścią każdego kwartetu –
słuchasz jej samotnie – przy Tobie nie ma żywego ducha
28 12 06
112 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
KRAJOBRAZ Z TOBIASZEM
I ANIOŁEM
Śmierć nam nie mówi prawdy – oszukuje,
odpycha, potem przywabia na nowo,
jak panna młoda komnatę szykuje,
nagle odchodzi – łamie dane słowo.
A my nie wiemy – jest drzewem czy trwogą,
kwiatem jabłoni czy planet rozmową.
I gdy woreczek żółci niosę polną drogą,
To nie Anioła widzę, lecz Nikogo.
OKNA DNIA I NOCY 113
NOWA ŻONA
Młoda żona naszego przyjaciela
z początku – wydawała się nam śmieszna,
z rozpuszczonymi kruczymi włosami, zieloną spinką
nad czołem,
i szminką – jak gdyby róża rozkwitła na wargach
Czy było ważne to że pozostawił dla niej
starą i suchą żonę,
albo że ślub wziął w miesiąc po jej śmierci
Lub że to była jego pierwsza miłość –
po krótkim nieudanym ślubnym związku
pytań takich nie zadaję sobie
gdy tylu – tylu różnych rzeczy
uczyło mnie życie
3 9 06
114 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
* * *
Wieczór schwycił nas w siatkę blasków, słów i cieni,
Spojrzałaś na zegarek i zamilkłaś nagle.
Stanęliśmy nad rzeką tyłem odwróceni
Do słońca – nasze cienie to dwa czarne żagle.
20 10 06
OKNA DNIA I NOCY 115
OGRÓD NAD NARWIĄ
Zawsze widzę Ciebie i mnie w tym nadbrzeżnym ogrodzie,
gdzie bluszcz oplata mumię gruszy a srebrne gałęzie
uginają jabłka pomarszczone i dojrzałe jak nasze twarze
Widzieliśmy ogrody Semiramidy na ruinach Persepolis
skały w kształcie fallusów nazywane „bajecznymi kominami”
różowo-świetlisty wieczór w skalnej dolinie nad jeziorem
w Chorwacji
Skalista zatoka Patmos pokrywała nasze stopy
wodą przejrzystą jak myśli greckich fi lozofów i zimną jak
jaskinie
kamieniołomów Syrakuz, w których umierali niewolnicy
z Grecji Sycylii i Afryki
i nadal konają, przesłuchiwani i torturowani w Czeczenii
Tybecie i Afryce
Bezpańskie psy umierały w naszych oczach nad Nilem
i w świątyniach Luksoru
bez skargi, nieruchomo, podnosząc tylko głowy gdy jadły
jajka na twardo i skrawki wędlin przynoszone z okrętowej
jadalni
Samotny Memnon nie powiedział nam nic nowego:
wiek jest rozpadem suchego umysłu, osuwaniem się ziaren
piasku i komórek skóry
obok papirusów i palmowych gajów nawadnianych
odwiecznymi kanałami
116 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
i czarnymi chmurami ciężarnymi deszczem wśród błyskawic
jak Zeus,
Ojciec bogów i ludzi – nierozsądnych jak my, wędrowcy
obrzeżami Świata,
nie mający czasu by wrócić do ogrodu nad Narwią,
choć nadal nazywamy go Naszym ogrodem
16 10 06
OKNA DNIA I NOCY 117
SZARE ZESZYTY DO MATURY
Gdybym powiedzieć chciał to wszystko –
jak piłem gorycz w ulic zmroku,
biegłem po schodach i nazwisko
twoje czytałem w klatki mroku.
Drewniana brama, strychów sznury,
samotnych godzin szepty, pustka,
twoje zeszyty do matury
i nagie plecy – i dwa lustra.
Dziś w snach powracasz – a ja obcy
idę w skalistych dolin zmroku
I jesteś martwa – tak jak chłopcy
zaklęci w głazy z dna potoku.
118 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
TRZEJ KRÓLOWIE
Widzę ich obok skał i jałowców pustyni
Wśród cyprysów wzgórz toskańskich i winnic
Nad lodem skostniałych potoków Alp
Na błotnistych śniegach Mazowsza
Niosą mirrę kadzidło i złoto
I to
co dla mnie najcenniejsze –
obietnicę
że ujrzę ich – wśród wirujących płatków śniegu –
za rok
21 11 06
OKNA DNIA I NOCY 119
DWA PRELUDIA
1
Świat jest mgłą
w skalnej zatoce
Łodzią z wiosłem
wiszącym bezwładnie
– złamanym skrzydłem
łabędzia
W wodach płodowych okna
– płynę w bólach
ciężarnej
– rodzę siebie
wśród błon sinych ścian
w chirurgicznym świetle słońca
na stole prosektoryjnym
dnia
27 11 06
120 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
2
You! hypocrite lecteur! –
T.S. ELIOT
Chropowata kora klonu
biała skóra brzozy
żółto-brązowa łuska platana
Dlaczego nie okrywa mnie w dniach wiatru i deszczy?
Zapach ziemi w marcu
świetliste oczy wilka w nocy
lis na ścieżce wśród ośnieżonych świerków
Dlaczego nie pamiętam o was w chwili gniewu?
Kiedy widzę siebie w ciepłym brzuchu snu
jestem brzozą platanem
lisem w norze wilkiem w legowisku
Synem Ojcem i Tobą!
19 12 06
OKNA DNIA I NOCY 121
MOZART
Pamięci Aleksandra Wata
Napisałem po śniadaniu
Usnąłem Nie budzić
i położyłem kartkę na stoliku
obok łóżka
wziąłem cztery tabletki nasenne
okryłem się kocem po sam czubek głowy
i dobrze wyspałem
Ćwiczenie przed ostatecznym rozwiązaniem
czy nokturn Chopina – spytała Hania wieczorem
– Eine kleine Nachtmusik
odparłem z wiedeńską fi nezją
Kiedyś mam nadzieję wykonać
Requiem Mozarta
2 12 06
122 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
OLIMPIADA 2008
Nie pokazano rozstrzelanych przywiązanych do białych
słupków.
Pokazano drzewa wiśni i złotych medalistów!
Nie pokazano cel więziennych.
Pokazano szkoły i uśmiechnięte uczennice!
Nie pokazano ludzkich czerwono-złotych ciał po których
jechały czołgi –
A zresztą! Kto o nich pamięta?
– teraz, na tym wspaniałym placu
20 8 04
OKNA DNIA I NOCY 123
4 LIPCA 1941
Jak trudno nawet na kartce papieru
przejść od Balzaka i Prousta
do skopanego i zakrwawionego
Boya-Żeleńskiego
w rozbitych okularach
ze strzaskanym nosem
który na kolanach
brunatną szmatą zmywa schody
w generalnej Komendzie Służby Bezpieczeństwa
(Sicherheitsdienst – SD)
we Lwowie
na kilka godzin przed rozstrzelaniem
124 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
LUDZIE I ZWIERZĘTA
Jeśli ludzie nie będą traktować zwierząt
tak jak powinni traktować istoty żywe
– to gdy wyższe od nas umysły
wylądują na Ziemi
zamkną nas w farmach dla ludzi
w klatkach wilków i małp
w obrożach elektrycznych wstrząsów „naukowych”
laboratoriów
i będą sprzedawali jagnięcinę chłopców
świeże wątróbki
pośladki dzieci
i piersi zakwitających dziewcząt –
jak na Ukrainie w roku 1922
na straganach z nieheblowanych desek
30 11 04
OKNA DNIA I NOCY 125
ARIADNA NA NAKSOS
Tak krótkie Tezeuszu było nasze pożegnanie –
wziąłem telefon komórkowy, kilka książek...
i w głąb wyspy na wzgórza odszedłem z Ariadną
To co dla niej bezcenne pozostało z Tobą
Delikatne, puszyste włosy wokół pępka
z klatki piersiowej wschodzące na szyję
– szorstkim igliwiem granatowych świerków
aż do krawata i brzegów koszuli
I nogi które mógłby błogosławić Puszkin,
jabłka pośladków twarde jak Twoja wymowa
podhalańska, niejasna - która ją urzekła
Rysunek mięśni brzucha, rozległe ramiona,
miedziano-rude suche trawy i źródło obfi te
w które Narcyz spoglądał ukryty wśród olch
dotykając wargami odbicia na falach
To leśne źródło odpływało z Tobą
pod białym prześcieradłem od Twych stóp do pępka
napiętym
– żaglem płóciennym na świerkowym maszcie,
gdy spałeś Tezeuszu na pokładzie statku,
skrzydłami wioseł lecącym wśród fal
A ja na zimnym klifi e leżałem z Ariadną,
wiotką i niemą z szarą martwą twarzą;
trzymałem w swych ramionach jej dziewczęce stopy,
gdy ona – kładąc głowę w łuku moich nóg –
widziała pełne wiatru żagle na wyniosłych masztach
126 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
Groza, bezruch, milczenie skamieniałej groty,
łzy które całowałem na pagórkach piersi
wstrząsanych płaczem. I szept nas otulił
świetlistą bielą księżyca i muszli
A gdy wzeszły gwiazdy –
krople Plejad blask dały nocnym anemonom
i wiatr fale jak chmury niósł w nadmorskie wydmy
– złączył nas spazm miłości i na brzegu świtu
jedno zostawił ciało wśród srebrnych oliwek i skał
31.12.05
BRAMY RAJU 127
NIE SŁUCHAJ TEGO MŁODEGO
GŁOSU
Wstawaj leniu
– słyszę swój młody głos
sprzed czterdziestu lat
a ja leżę okryty kocem
po sam czubek głowy
spokojny i bez ruchu
Dlaczego Teraz miałbym słuchać głosu
tego młodego ambicjonera naiwnego pracowitego
i głupiego – nie znającego świata ani siebie
pełnego pragnień i wytrwałości
2 11 07
128 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
PRELUDIUM KWIETNIOWE
Grave et espressivo
Chrystus
przy odwalonym kamieniu
cały w ranach biczowania i gwoździ
rozwija zakrwawione bandaże
i całun odrywa od brunatnych skrzepów skóry
Czym jest Zmartwychwstanie – po cierpieniach
i okrucieństwie ludzi! –
gdy budzisz się w łóżku szpitalnym
z kroplówką
pod tlenowym namiotem
25 3 07
BRAMY RAJU 129
DOLINA DUNAJCA
Słońce jest dzbanem światła bursztynem popiołem
– na stole chleb cytryny biały ser i wiśnie.
Wieczór błyszczy na nożach talerzach i gaśnie.
Wyłączyłem telefon odłożyłem książkę
świat za kurtyną lasu ucichł aż do ranka
i jest mi obojętny tak jak większość ludzi.
Kolory domów dymy ognisk spływają do wody
świerki sosny i wierzby schodzą po skałach do brzegu:
Marie niosące wonne żywice do Grobu.
Cichną ptaki kolory zlewają się z sobą –
Tylko śpiew cieni wypełnia dolinę.
14 6 07
130 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
ŚWIAT
Kolanopokłonni królowie wokół żłóbka po narodzinach
A u grobu już tylko trzy Marie.
9 7 07
BRAMY RAJU 131
KIERKEGAARD ZRYWA
NARZECZEŃSTWO
Nie możesz mnie nienawidzić bardziej
niż ja siebie
Nie możesz mnie kochać bardziej
niż ja siebie
Nie możesz mi bardziej ufać
niż ja ufam sobie
Nikt nie śmie mówić do mnie
– jak ja mówię do siebie
Nie jesteś mi więc potrzebna
ani tu ani w wieczności
12 7 07
132 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
WIDNOKRĄG
Gwiazda wieczorna inaczej Lucyfer
do Domu wolno zbliża się...
ALEKSANDER WAT
Spojrzałem w twarz Śmierci
i była piękna
Szliśmy Ogrodem Saskim
wśród posągów historii i astronomii
nagi Hermes trzymał w dłoniach dziecię – uśmiechniętego
Dionizosa
Nie widziałem twarzy ludzi, którzy ukradli książki
i obrazy z mego gabinetu w Klinice
słyszałem ich głosy w telefonie
naśmiewające się kpiące
W tym kraju najczęściej tylko psy
mają ludzkie spojrzenia powiedziała Śmierć
gładząc czarną sierść Negri
– Za oknem krajobrazy Pissarra
błękit Velázquesa i chmury płonące w słońcu
na brzegach rozświetlone bielą – wirującego śniegu
Przyjdę do Ciebie gdy będzie mi zimno i źle
powiedziała Śmierć wsłuchana w srebrny śpiew księżyca
Gdy Gwiazda wieczorna inaczej Lucyfer
do Domu zbliżała się Bliźniąt
14 10 07
BRAMY RAJU 133
ROZŚWIETLONA NOC
Czy to Bóg zbliża się do mnie, czy Nicość
rozświetlona miliardami galaktyk
Czy okrutny Stwórca udający litość
Czy mój wzrok
gwiazd przestrzenie
i ludzki zachwyt
19 10 07
134 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
CZARODZIEJSKA GÓRA
Całe życia zamknął w jednym wierszu
a chciał w jednym zdaniu
Ale to nie udało się nikomu
tylko Bogu
Gdy rzekł
Stań się
A jednak tyle deszczy w Wilnie i Warszawie
tyle ścieżek nad jeziorami wokół Kiejdan i w Alpach
ulic płonących domów z modrzewia i z cegły
granic nie do przebycia wśród borów od Niewiąży do Narwii
jarmarków cygańskich taborów końskich kup na
piaszczystych drogach
i mgieł opadających na granit i błękit Zatoki San Francisco
– dało plon tak obfi ty
jak siedem lat Józefa w Egipcie
A lata następne
zostały dla nas
3 11 07
BRAMY RAJU 135
DIJON
Na dębowej desce Archanioł walczy z diabłem
Pozycja anioła wydaje się lepsza -
Atakuje z góry ognistym mieczem
a w lewej dłoni trzyma tarczę z tęczy
Ale moja dusza na skraju umierających ust
powtarza za diabłem złośliwe uwagi i wierszyki
rozdęta próżnością i intelektem jak rybi pęcherz
przywiązany do rudego ogona ciężarnej kotki
Czas kurczy się jak słońce i za chwilę zapadnie noc
Przez szybki zielonkawe jak dna fl aszek w ołowianych
ramach
sączy się gnuśne światło zimowego popołudnia
Dusza – owinięta w płócienne bandaże jak niemowlę
wyciąga rączki do anioła ale jej czarne źrenice
patrzą w rubinowe drwa ognia – który ją zawsze fascynował
1 12 07
136 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
KSIĘŻYC WSCHODZI
Nad spiętrzonymi chmurami
wschodzi sierp księżyca
odbity w rzece
jak moja młodość
pośrodku suchych szuwarów starości
– pochyla się w sobie
aż do czarnego mułu
iskrami srebrnego światła
23 12 07
BRAMY RAJU 137
CODZIENNE OBOWIĄZKI
Księżyc oświetla żywych i martwych
Śpiących i bezsennych
Śniących sny przerażające i sny czułe
Złączonych w miłości i oczekujących świtu
Drżących ze strachu i chrapiących
Gdy blednie żywi i martwi
wstają z łóżek zamykają drzwi
na klucz i idą Dokąd?
Tego księżyc nie wie – bo go już nie ma
25 12 07
138 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
BRAMY RAJU 2014
Zbudziłem się
i nie wiedziałem
czy to noc
czy zimowy świt?
Książki jak zwykle nie odpowiadały na istotne pytanie
szyby skostniały od mrozu
sufi t bawił się smugami świateł samochodów
Nikt na mnie nie czekał
nic nie czekało na mnie
Usnąłem
w wieczności
16 1 08
Na rok 2014 zapowiadano koniec świata.
BRAMY RAJU 139
MIŁOŚĆ
Ludzie zapominają wszystko
– dom rodzinny braci kochanki kraj
pragną tylko ciepła matki –
policzka niemowlęcia przy piersi
17 1 08
140 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
DYMY MAGDALENKI
Jackowi Łukasiewiczowi
Ze wszystkich zapachów Magdalenki
najlepiej pamiętam zapach dymu w ogrodzie
na jesieni kiedy grusze i sosny
wyłaniają się z ciemnego różu wieczoru
a suche badyle porzeczek i malin wyglądają
jak szuwary oddzielające dom od łąki i stawu
Hania i Mama przynoszą patyki i gałązki świerków
Arek polana i szczapy leżące pod okapem garażu
a ja podpalam papiery podarte gazety wąskie szczapy i
drzazgi sosen
I teraz kiedy czuję dymy wokół fi ńskich domków
lub ogrodów otoczonych żelaznymi sztachetami i
szczekaniem psów
wdycham zapach jesieni zapach płonących gałęzi i liści
widzę Hanię Mamę i Reksa który wymachując ogonem
podbiega i odchodzi od pogorzeliska i płomieni – biegnie
do Arka
i wraca z kością warcząc do nas przyjacielsko i groźnie
2 2 08
BRAMY RAJU 141
STAROŚĆ
Sny są barwne i czułe –
i gdy budzę się
szukam notesu w którym zapisałem telefon...
światło dnia
prześwietla kliszę snu
7 2 08
142 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
WZGÓRZA
Wzgórza stoją niezmiennie
W słońcu lśnią na nich świerki i liście buków
w deszczu potoki błota spływają wśród traw
w nocy światła kolejek narciarskich
w zimie śnieg na gałęziach jarzębin i kolorowi narciarze na
stokach
Wzgórza stoją niezmiennie
– patrzą przez wąskie okna drewnianego domu
w głąb ciemnej izby
Chciałbym stać jak wzgórza
25 2 08
BRAMY RAJU 143
NOTREDAME PIELGRZYMÓW
W DESFONTAINES PROWANSJA
Diabeł wyrywa duszę z rozdartych zwłok Judasza
Widać serce wątrobę
i płuca –
jak dwie wiszące tykwy
Dusza mała jak niemowlę
patrzy z płaczem i wyrzutem na szczerniałą
twarz Judasza z wywieszonym sinym językiem
i broni się małymi rączkami przed diabłem
o owłosionych szponach
i ogonie w którym sterczy falliczny jęzor i białe kły
Fresk jest tak okrutny że nawet pielgrzymi zwiedzający kościół
odwracają głowy
Tylko pobożne staruszki szepcąc pacierze patrzą
z satysfakcją
na sznur wypadające wnętrzności i niemowlę
o czarnych kędzierzawych włosach
28 2 08
144 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
WSPOMNIENIE MŁODOŚCI
Na wzgórzach nad Wisłą stoją wysmukłe topole
Tak wysoko wznoszą się dusze zakochanych
gdy patrzą sobie w oczy
– lub leżąc obok siebie
całują się i pieszczą
Ich dusze jednoczą się jak ciała –
i płyną wysoko z obłokami
lub jak wodór i tlen łączą się w krople wody –
gdy szczęśliwi trwają złączeni pod jednym płaszczem
w wiosennym deszczu
12 4 08
BRAMY RAJU 145
POSTLUDIUM
Nieznajomy wróg jakiś miesza ludzkie rzeczy
Nie mając ani dobrych, ani złych na pieczy.
JAN KOCHANOWSKI,
TREN XI
Dwie mam miłości...
WILLIAM SHAKESPEARE,
SONET 144
Wolność polska zawsze skierowana w dziedzinę wyobraźni,
przyzwyczaiła naród do kultu działań, będących tylko zewnętrznym
gestem.
OTTO MAGNUS VON STACKELBERG,
Warszawa, 16 10 1772
...u wielkiego poety poczucie Piękna przewyższa lub raczej
usuwa wszelkie względy...
JOHN KEATS,
List do braci z 21 grudnia 1817 r.
Człowiek nie jest stworzony, aby rozwiązywać tajemnice
wszechświata, lecz... powinien trwać w granicach tego, co może
zrozumieć.
J. P. ECKERMANN,
ROZMOWY Z GOETHEM
... z malarstwem jest jak z pięknymi wierszami: cala mądrość
świata nie sprawi, by stały się dobre jeśli rażą ucho.
EUGÈNE DELACROIX,
DZIENNIKI
146 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
Swawolę zostawcie niewolnikom. Ja was uczę posłuszeństwa.
FRYDERYK NIETZSCHE,
TAKO RZECZE ZARATUSTRA
Zapamiętaj to sobie dobrze, Ferdynandzie, początkiem końca
wszystkiego jest brak miary!... Ja widziałem, Ferdynandzie,
jak umysł stopniowo robił ustępstwa ze swej równowagi i potem
rozpuszczał się w wielkim przedsięwzięciu apokaliptycznych
ambicji! Zaczęło się to około 1900... To jest data! od tej pory w
świecie w ogóle, a w psychiatrii w szczególności, odbywał się
jeden szalony wyścig, kto będzie bardziej zepsuty, bardziej lubieżny,
bardziej oryginalny, bardziej obmierzły, bardziej twórczy,
jak mówią koleżkowie!... Znaczy kto prędzej odda siebie na
ofi arę potworowi, bestii bez serca i bez hamulca!... Otóż jesteśmy
w pełni potopu! Po prostu! Świadomy umysł znudził nas najwyraźniej!
Nie będziemy się już nudzili!... I wówczas zaczęto doznawać
„wrażeń” i mieć „przeczucia”...
L. F. CÉLINE,
PODRÓŻ DO KRESU NOCY,
przeł. W. Rogowicz
I w miarę lat, im dalej w życie i świat szedłem, tym wyraźniej
i boleśniej uświadamiałem sobie, że świat ten, gdy go
myślą, jako całość, objąć, bezładem jest i bezrozumem, nie zaś,
jak nas uczą, dziełem rozumu: nie z ręki Boga on wyszedł.
MARIAN ZDZIECHOWSKI,
PESYMIZM A PODSTAWY CHRZEŚCIJAŃSTWA
... im więcej wiemy o świecie fi zycznym, tym bardziej jawi się
on nam jako pozbawiony sensu i celu.
STEVEN WEINBERG,
PRZEMÓWIENIE PO OTRZYMANIU NAGRODY NOBLA
TYLKO KASANDRA ZNA PRAWDĘ 147
ZAPACH SIANA
Wieczór był ciepłym różowym fi oletem
Znad Narwi mgły wstawały – i z dymami ognisk
opadały na drzewa i wilgotne łąki
konie i ludzi siedzących nad wodą
Szedłem stalowym mostem
nad Narwią do miasta
Teraz żałuję że nie pozostałem
w czerwcowym zmierzchu aż fi olet zatopi
ludzi i konie i wierzby nad wodą -
i tylko światła ognisk pozostaną
jak złote iskry
i gwiazdy i cisza
bym leżał z nimi wśród zapachów siana
6 6 08
148 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
BUDZISZ SIĘ WE MNIE
O! te wczesne godziny poranne
wilgotne jak źrebak
z bielmem kształtów na oczach
bez stron świata
bez rąk nóg
z głową Twoją złotą jak żagle
w pierwszych promieniach słońca
Idziesz gorącym piachem pustyni
stawiając końce palców na rozżarzonych ziarnach
twoje nogi wysmukłe jak posągów Nefretete
niosą delikatne liście pośladków
i dumne kolumny pleców
wchodzisz w mój sen o świcie
i mówisz słowa zawiłe jak hieroglify
a ja rozumiem twe oczy usta i palce
1 8 08
TYLKO KASANDRA ZNA PRAWDĘ 149
ŚWIAT JEST PIĘKNIEJSZY
Jest coś pomiędzy fi oletem hiacyntów i śniegiem na szybie
piękniejsze niż szkło światło i wschodzące słońce
Między różowym uchem dziecka i złotymi kędziorami
jest cień i chłód i matki szczęśliwe spojrzenie
Świat jest piękniejszy niż Twarz ukochanej
Niż lądowanie nocą samolotu lecącego do Lizbony
Nad meduzami lamp na statkach w delcie Tagu
Pomiędzy chłopcem kupującym kwiaty dla dziewczyny
a sprzedawczynią co wybiera już przejrzałe róże
Między nogami zbierających grzyby
stoi na skraju lasu dorodny borowik
koło którego przeszli śpieszący do boru
Świat jest śmieszniejszy niż zielono-czerwony nos klowna
niż przemówienia prezydentów i premierów
27 6 08
150 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
GROSZ
Czyja krew jest rozlana na płótnie Georga Grosza
Dlaczego rewolwer leży na sercu
bladego mężczyzny w obrazie Usychający z miłości
Co robi chudy pies skulony u nóg malarza
Czemu gdy wrócił z Ameryki do Berlina
zapił się na śmierć
Krew rewolwer blady młodzieniec i chudy pies
co mają wspólnego z Georgiem Groszem
3 9 08
TYLKO KASANDRA ZNA PRAWDĘ 151
CZAS PRZESZŁY
Czym bliżej jestem tych którzy odeszli
tym bardziej stają się dla mnie żywi
Siadają na kanapach przy stole
idą ze mną ulicą po zakupy
jestem ich coraz bliżej kocham ich
lecz nie pragnę zrozumieć
wystarczy ich obecność
– bo gdy patrzę w siebie
nie mogę w pełni pojąć
swej głupoty naiwności pośpiechu
i dlatego wolę myśleć o sobie
tak jak o nich – w czasie przeszłym dokonanym
bez pytań!
4 9 08
152 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
W POSZUKIWANIU PANI BOVARY
„Pani Bovary to ja”
było oczywiście kamufl ażem
Tak samo jak ślepy grajek
chory jak Gustave na syfi lis
śpiewający umierającej Madame Bovary
sprośną piosenkę
Kto więc był pierwowzorem Emmy Bovary
o której pisał:
„Bez litości, bez dygresji, bez osobowości autora”
Pierwowzorem Emmy była wulgarność wieku XIX
(której nienawidził)
nie przeczuwając nawet
do czego dojdzie w wieku XXI
będącym nieprzerwanym potokiem wymiotów
umierającej cywilizacji.
25 10 08
TYLKO KASANDRA ZNA PRAWDĘ 153
CIEŚNINA MAGELLANA
Szedłem aleją parku
Na niebie chmury, deszcz uderzał w liście w parasol
W gałęzie bzów tulące białe nagie ramiona smagane
cieniami i wiatrem
W powieszonego Jezusa zdejmowanego z krzyża
w kościołach Brugii
i znów podnoszonego na krzyżu, i znowu zdejmowanego
w katedrze w Antwerpii
osuwałem się w ramiona świętego Jana – z głową na
moich piersiach w czasie kolacji – z toskańskim
winem i głową Jana wśród zielonych oliwek na
złotej misie
Zbyt wiele cierpiałem Młodość jak statek na dnie morza
obok głowonogów i jamochłonów
zadawałem sobie Jungowskie pytanie
„Dlaczego to wszystko spotyka Ciebie”
I śpiewałem w swych łańcuchach jak morze gdy uderza
wciąż w te same skały i płynie
lecz nie jak ja – od zieleni do śmierci
Naprzeciw Delfi n za kontuarem apteki podawał starcowi
maści w słoikach
– na depresję bóle kręgosłupa aids, a aptekarz tańczył
wśród pacjentów piruety Diagilewa, de pa
Swietłany Nurejew i Diany na balu zaręczynowym
z księciem Karolem w żółtych pantalonach
Malvolia
Korowód wokół sinych chudych zdrętwiałych nóg
Ukrzyżowanego wirował wśród szkieletów World
Center narkomanów kalek bezdomnych bankierów
154 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
kardynałów i ogni inkwizycji świętego Dominika
A na zielono-brunatnej łące Central Parku procesja
świętego Izydora śpiewając w niebogłosy gnała za
Goyą wykrzywionym jak starucha przymierzająca
biały czepiec przed lustrem
Kto był moim lustrem w kogo patrzyłem kogo widziałem
po latach –
dwie małpy Bruegla przykute żelaznym łańcuchem do
zimnych cegieł mostu
kulę ziemską okrytą bielmem jak oko żebraczki lub
nosiwody
Nie widziałem swego kalectwa i ułomności wpadałem do
rowów i strumieni
spadałem ze skał w Pieninach
a wiedza odsłaniała niespodziewanie coraz większe
obszary ludzkiej niewiedzy
Niepotrzebnie rozbijałem dni na żółtko i białko:
smażyłem jajecznicę pełną starych błędów niedopałków
wierszy
hałasu ulic gazet recept i szelestu czytanych książek
W Emaus karczmarz w fi oletowej jarmułce i zgarbiona
staruszka
podawali jajecznicę i chleb na stół nakryty białym
obrusem,
jeden z podróżnych pobłogosławił chleb wino i srebrniki
na tacy dwaj pozostali
wstali – i wtedy zobaczyłem Marlowa i Hamleta
uśmiechniętych za jedwabną oponą alkowy
błękitną jak szarfy lordów van Dycka i stewardów Danish
Airlines
zwisające z blanków Elsynoru nad falami wśród skał
TYLKO KASANDRA ZNA PRAWDĘ 155
i głos jedwabny powiedział
„Kurczęta rozbite
jajecznica zmieniła się w Obłok Magellana”
Byłem stary
Odpływały białe fale posągów
i uda bogów
owłosione czarnym mchem
do złotych brodawek sutkowych
jędrnych jak pąki młodych dębów
Arion na prostym fl ecie
uciszał kędziory fal
płynąc na srebrnym delfi nie
obejmował jego plecy nogami
w sandałach z rzemieni i brązu
Człowiek bez szczęścia i imienia...
usnąłem gdy było już widać pasterzy na łąkach
Zbudzony wśród spienionych skał
Napinam żagiel wzdęty północnym wichrem –
myślę o Śmierci
i nogach Zuzanny
w falistych wzwodach perlistej fontanny
Budzę się w błocie autostrady Kraków-Zakopane
W domu wśród hałasu telewizorów i melodii telefonu
komórkowego
W skalnej jaskini – rybnej restauracji turystycznej wyspy
12 9 06 – 4 3 08
156 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
KWARTET NA POŻEGNANIE
MŁODOŚCI W XX WIEKU
Samotność jest jak nie przetłumaczony wiersz
Widzisz w nim twarze które kochałeś
daleki spacer do lasu i jezioro
pełne kwiatów grążeli i liści
na których zobaczyłem po raz pierwszy
śpiącego węża wodnego
Obok zielona łódka
do której wchodzicie z trawy na podmokłej łące
To wszystko widzisz teraz i już wiesz
że ugrzęźniecie w gałęziach wierzby i w szuwarach
na przeciwległym bujnie porosłym brzegu jeziora
Nie potrzebujesz tłumaczyć dlaczego była to
ostatnia wasza rozmowa –
rozumiesz chłód i strach
przed opinią publiczną
Twoje milczenie jest ostatnią częścią kwartetu
28 11 08
DŹWIĘKI I ECHO 157
BŁOGOSŁAWIEŃSTWO
Bałem się że nie będę już pisał wierszy
po kilku zastrzykach hamujących libido
jakie aplikuje się chorym na raka prostaty
lecz widzę że libido nie ma już wiele wspólnego
z moimi wierszami
wyleczony z miłości dziesięć lat temu
mogę tylko błogosławić tych
którzy leczyli okrucieństwem
oszustwem
lub obojętnością
Dla was zapalam wieczorem świeczkę
gdy słucham Mozarta lub koncertu skrzypcowego Sibeliusa
szczęśliwy że was nie ma
18 11 08
158 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
MYŚLAŁEM ŻE NIE MAM
Myślałem że nie mam chustki do nosa
a tu proszę proszę – chustka w kieszeni spodni
a więc nie należę do tych zawsze siąkających nosem
lub wycierających go w serwetki w kawiarniach
Do tych co bułki nie zdążyli dojeść na przerwie
i zawijają resztkę w papier a potem w domu
matka złości się na ten papier i na tę resztkę bułki
Do tych co idąc na egzamin z chorób skóry
myślą że czarny pył wydziela nabłonek nosa
A podrywając dziewczynę mają tak potulny wygląd
jak pies który zsikał się w domu a teraz boi się Pana
19 11 08
DŹWIĘKI I ECHO 159
WSTYD
Człowiek który myśli o samobójstwie
Nie różni się od siedzącego obok
człowieka czytającego książkę
Jeden dzień nie różni się od następnych
choć tylko pierwszego czuliśmy prawdziwą miłość
Dokąd zmierza świat mój i moich wnuków –
i czy różnica sześćdziesięciu lat okaże się tak istotna
Boję się zimna głodu i bezdomności
choć rozmawiam z żoną w naszym własnym mieszkaniu
Nie tylko w chwili śmierci dusza ogląda ciało z góry
dzieje się to dużo częściej lecz nikomu o tym nie mówimy
Wstyd powinien powstrzymywać od pisania wierszy
Ale rozdęte Ja pochłania wszelkie opory
20 11 08
160 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
ELEGIA NA BOŻE NARODZENIE
ROKU PAŃSKIEGO 2008
Samotność jest nienapisanym wierszem
Światła płoną na choince
na stole biały obrus nakrycia serwetki
i chiński wazon z gałązką bzu
Za godzinę przyjdą córka zięć i wnuki
dwudziestoletni i dwuletni
ale teraz jest chwila ciszy; mógłbym przejrzeć
nowy tomik tłumaczeń lub nastawić Koncerty
Brandenburskie Ale nie warto
Śnieg pada dużymi płatami jak w dzieciństwie w czasie okupacji
I w latach młodości
Widzę twarze najbliższych – których już nie ma
Wspominam ich ruchy słowa uśmiechy
i sam staję się wierszem bez słów
30 11 08
DŹWIĘKI I ECHO 161
RUDY
Czym zawinił ten młody chłopak w kajdankach
dlaczego rzucają w niego ogryzki jabłek i wyzwiska
i zabierają go do więzienia za kolor jego włosów –
On ma rude włosy! – kiedy zdarto mu z głowy czapkę
rozsypały się rude włosy – obraza dla Boga i ludzi
Nie powieszą go chyba – ale kolor włosów ma naprawdę
obrzydliwy
Ile wycierpiał przedtem – bał się spotkań z ludźmi
chodził w narciarskiej czapce lub z kapturem na głowie
Lecz wytropili go i ukarzą
za rudy kolor włosów
Wykręcają mu ręce do tyłu i prowadzą do Portland
gdzie wśród innych przestępców i złodziei wreszcie zrozumie
swoją winę – I będzie przeklinał Boga za rudy kolor włosów
1 12 08
Na motywach wiersza bez tytułu Alfreda Edwarda Housmana (1859-
1936), napisanego w 1895 roku, lecz ogłoszonego w roku 1937. Dopiero
w latach sześćdziesiątych XX wieku zniesiono w Wiel kiej Brytanii karalność
homoseksualizmu.
162 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
RYSUNEK CHIŃSKIM TUSZEM
Czuję się coraz bardziej chińskim artystą
który czarnym pędzelkiem rysuje tuszem gałązkę śliwy
a obok liście bambusów i mostek z drewnianych deszczułek
połączonych sznurkiem i przerzuconych nad strumieniem
Bo i cóż więcej mogę opisać?
Mężczyzna i kobieta idący w moją stronę
milcząc patrzą w biały rwący nurt wody –
lecz na dwudzieste czwarte wcielenie Buddy
skąd mogę wiedzieć o czym myślą i co ich łączy?
9 12 08
DŹWIĘKI I ECHO 163
WDZIĘCZNOŚĆ
Nie tylko za dary jestem wdzięczny Losowi
lecz bardziej za nieszczęścia których uniknąłem
znając swoją głupotę lekkomyślność i pośpiech
I widząc tyle nieszczęść wokoło – a w sobie
tyle zwątpienia i ucieczki
jestem wdzięczny
za Hanię rodzinę za psa
oraz za to
co w moim losie było tylko zapowiedzią nieszczęść
8 12 08
164 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
ZWIERZĘTA I LUDZIE
Zwierzęta są tak miłe i urocze w kreskówkach dla dzieci
i w fi lmach dla dorosłych
Każdy kto patrzy na kurczęta wśród pisanek
albo cielątko lub osła przy Jezusie w szopie betlejemskiej
powinien choć raz odwiedzić rzeźnię gdzie ryk zwierząt
świadczy, że dobrze wiedzą dlaczego je tu przywieziono
Spojrzeć na metalowe haki – na wiszące
kurczęta z poderżniętymi gardłami
które nigdy nie opuściły metalowych klatek
i nie widziały zielonej łąki a na niej smug słońca
Doprawdy ogrom okrucieństwa i zbrodni
dokonywanych na zwierzętach
może być zrozumiały w wierze Mojżesza i Mahometa
lecz nie Jezusa
8 1 09
DŹWIĘKI I ECHO 165
GAJCY I STROIŃSKI
„...ciebie o słowo za późno,
mnie o pół nuty za wcześnie”
TADEUSZ GAJCY
Który z nich umarł pierwszy
Czy kula
przeszyła czaszkę?
Czy konał
od ran postrzałowych brzucha
wśród męczarni?
A drugi kiedy biegł do niego i krzyczał -
Czy padł w tył z rozkrzyżowanymi rękami
i nogami strzaskanymi granatem?
9 1 09
Matka Gajcego po powrocie do Warszawy odnalazła zwłoki syna –
jedna noga leżała w pewnej odległości od zmarłego.
166 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
POSTRONEK JUDASZA
Oli Melbechowskiej
Jest czas w marcu
gdy głupota przyrody
dorównuje głupocie ludzi
Śnieg zmieszany z deszczem
i wiatr jak w dniu w którym powiesił się Judasz
– biedna ofi ara
planów Bożych
Lub powódź zalewająca
wiejskie podwórka stajnie i piwnice
O swej głupocie nie piszę –
to ponury temat
20 3 09
DŹWIĘKI I ECHO 167
DEPRESJA
...nie pytaj nikogo, za kogo
biją dzwony; one zawsze dzwonią
za ciebie*.
JOHN DONNE
* przeł. J. Iwaszkiewicz
168 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
1. PORANEK
Opuściły mnie kolory i słowa
sam przed sobą dziś staję martwy
stale pragnę zrozumieć od nowa
czemu jestem -– jak grób otwarty
nie ma w grobie nikogo To dla mnie
wykopano tę jamę w ziemi
tylko proszę nie sypcie na mnie
póki czuję -– piachu i kamieni
Staję rano przed sobą umarły
aby ubrać – żywego trupa
Świt jest dla mnie jak sen koszmarny
Tylko Nocy i Śmierci ufam
7 4 09
DŹWIĘKI I ECHO 169
2. BEZKSIĘŻYCOWA NOC
Przyleciał ptak wywróżył ptak
i znowu miłość znowu rozpacz
Łatwo pokochać piękną twarz
Ale tak trudno jest się rozstać
Od rzeki noc nadpływa mgłami
Zatapia księżyc Nie ma gwiazd
Ale jesteśmy teraz sami --
Czuję Twój oddech Ponad nami
Wiatrem oddycha czarny las
Czarny Las 26 3 09
170 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
3. FRESK
Wchodzę w cienisty chłód alei
nie słońca szukam ale Ciebie
Wiary Miłości i Nadziei
nie ma już we mnie Czy jest w niebie ?
Czy w niebie będę widział oczy
usta i palce Twe gotyckie
i czy zerwiemy o północy
już niepotrzebne złote liście
Nieborów 5 4 09
Do fresku Masaccia Wygnanie z Raju w okresie kontrreformacji dodano
złote fi gowe liście, które zdjęto dopiero pod koniec dwudziestego
wieku.
DŹWIĘKI I ECHO 171
4. OBRAZEK
I
Miasteczko w Rosji w lecie z rana
domek i ganek wokół drzewa
Do żyrandola przywiązana
wisi nad krzesłem Cwietajewa
9 4 09
II
Miasteczko w Rosji w lecie z rana
domek i ganek wokół drzewa
Sznurem do klamki przywiązana
wisi wychudła Cwietajewa*
Mąż Cwietajewej, agent NKWD, namówił ją by wyjechała do Rosji
sowieckiej, gdzie 31 sierpnia 1941 roku, dokonała samoodejścia.
* Dokładny opis samoodejścia Cwietajewej.
172 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
5. WSPOMNIENIE
Miłość niebiańska i miłość zmysłowa
jedną miłością jest gdy kocham szczerze
i wiosną lubię wspominać od nowa
nasz pierwszy wieczór i Twój wzrok w operze
Choć nikt nie patrzy na mnie już tym wzrokiem
bo jestem stary Śmierć mi obojętna
To widzę Ciebie mojej duszy okiem –
i jesteś młoda namiętna i piękna
25 4 09
DŹWIĘKI I ECHO 173
6. DNO
Pójdziemy razem Ty i ja
tam gdzie się kończą wszystkie drzewa
wszystkie obłoki – aż do dna
gdzie wiatr na suchych trzcinach śpiewa
Spojrzymy znowu pierwszy raz
na nasze twarze usta dłonie
jak gdyby się zatrzymał czas –
jak w tamtą noc na nieboskłonie
Wstaniemy rano Ty i ja
pełni Nadziei i Miłości –
jak gdyby już nie było dna
gdzie wkrótce złożysz moje kości
22 4 09
174 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
7. SYNU CZŁOWIEKA
Spójrz – ogniem niebieskim trawione
biegną me grzechy by się ukryć w ziemi
i nic nie mają na swoją obronę
I ja jak Paweł – oślepiony niemy
Syna człowieka! – dlaczego twe czyny
nie były walką z miłością i grzechem
ale wybrałeś szlak łatwy jedyny –
gdzie diabeł ciebie powitał uśmiechem
Wszystkie me skargi Łzy Symonidowe
zbyt późne żale i niebaczne słowa
życia mojego stanowią osnowę –
deszczem i śniegiem są jak noc marcowa
30 4 09
DŹWIĘKI I ECHO 175
8. ZACHÓD SŁOŃCA!
Starość to błoto pośród śniegu
roztopów marca To przedwiośnie
Śmierci
Samotny na skał brzegu
leżę zdrętwiały gdzie mech rośnie
i widzę Ciebie Nad chmurami
w ich srebrnej zbroi jak ikona
smoka zabijasz pod nogami
krew tryska – płomień – bestia kona!
Ja leżę – trup niepogrzebany –
na moje palce oczy włosy
spadają krople białej piany
morza księżyca zimnej rosy
Amalfi 16 5 09
176 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
9. PAVANA NA ŚMIERĆ
FRANCISA BACONA
Nie mam talentu, lecz sądzę że mam wrażliwość
F. BACON
Czemu Cieniu odjeżdżasz
wśród ciał skulonych i twarzy
rozdartych jak kawałki tektury lub tkanin
wśród papieży krzyczących z przerażenia w klatkach
w słojach z formaliną i w bryłach lodu
Dokąd odjeżdżasz z Madrytu
przez Paryż Londyn i Dublin
Wieją i wieją płótna
Twe studio jest już muzeum
Tuby farb na podłodze rozbity talerz
pędzle w puszkach, pastele, rysunki
Bo palce Dionizosa dają wrażliwość
która jest cierpieniem – Twoim i ciał
skręconych kolorowych jak lody albo paciorki
Lub sino-szarych i białych –
za matową ceratą prysznica Twojej łazienki
15 4 09
DŹWIĘKI I ECHO 177
NIEDZICA
Hannie
Liście kołysze wiatr do snu
zasypiam z Tobą w leśnej głuszy
I znowu jesteś ze mną tu –
Pierwsza miłości mojej duszy
Niedzica 10 8 09
178 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
NEGRI
Mój pies co mądrość wyssał z mlekiem matki
przychodzi do mnie rano kiedy jestem smutny
Kocham go bardzo bowiem ma zadatki
na dobrego człowieka w tym świecie okrutnym
8 4 09
DŹWIĘKI I ECHO 179
ANEMONY DLA KAWAFISA
Nie rozumiem, dlaczego poczynając od cesarza a kończąc
na bracie Lwa Nikołajewicza, wszyscy powiązali opowiadanie
Sonata Kreutzerowska z naszym życiem małżeńskim.
ZOFIA TOŁSTOJOWA
180 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
1. WARSZAWA
Tam go poznał
i tam powrócił
Chodził po czerwonych gruzach ulic
po wypalonych klatkach schodowych pierwszego piętra
w czarnych tunelach piwnic
łączących domy pod ziemią
Bał się iść do Jego matki
która krzyczała na syna
gdy wyjeżdżał z nim na ćwiczenia strzeleckie
do podwarszawskich lasów
A teraz kiedy przyszedł
po Powstaniu obozie niemieckim
i przesłuchaniach w UB –
matka płakała objąwszy go ramionami
szeptała – mój synu
mój jedyny synu
I wtedy zrozumiał
1 6 09
DŹWIĘKI I ECHO 181
2. * * *
Widział go
ale nie mógł odnaleźć
w ciałach wargach
i w rękach innych chłopców
Szukał go
w kawiarniach ogrodach
w salach tanecznych – gdzie inni
całowali jego szyję i włosy
Widział go – w sobie
dotykał
Dionizos nocą spełniał jego marzenia
A ukochany
leżał z chłopcami szczęśliwy
na plażach Salonik i Krety
1 6 09
182 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
3. POKÓJ
Ten pokój z umywalką i ciemnym oknem
do którego wchodził z długiego korytarza –
tanich bloków mieszkalnych – podobnych do więzień
Nigdy nie powtórzył się –
Inne drzwi pokoje wille nie były już szczęściem
18 6 09
DŹWIĘKI I ECHO 183
4. DZIEWCZYNA I CHŁOPIEC
Gdybym mógł wybierać pośród wszystkich owoców jesieni,
muszli morskich, zamków i renesansowych pałaców. Wybrałbym
tego chłopca stajennego* i ubrał w brązy** Reynoldsa oraz dziewczynę
biegnącą wśród znużonych liści września do porucznika w
biało-złotym mundurze.
Chłopiec przypominałby Ciebie. A dziewczyna – nie mogę powiedzieć
kogo – bo jesteś zazdrosny.
29 6 09
* Książę Buckingham, najpotężniejszy faworyt w Europie, początkowo
chłopiec stajenny, podsunięty Jakubowi I przez arcybiskupa Canterbury.
„Żyję bez ciebie smutnym życiem wdowy” – pisał Jakub I do Księcia
– będącego w Hiszapnii z jego synem, przyszłym Karolem I.
** Joshua Reynolds Brązowy chłopiec (Panicz Thomas Lister), Bradford
Art Galleries.
184 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
5. ROK 1946
Starzec idący wśród czerwonych gruzów
zburzonej Warszawy
Rozpacz
kiełkuje wypustkami
neuronów jego mózgu
– Dokąd zaszedłeś, stary łachmyto
Do tych mleczy rosnących na czaszkach powstańców?
– Szukam syna,
o kochankach dawno zapomniałem
29 6 09
DŹWIĘKI I ECHO 185
6. OKNO
Zielona miłość w fi oletach starości
jest okrutnym żartem Położyłem głowę
na gilotynie Jakże śmieszna
jest głowa człowieka w oknie
gilotyny – nie odcięta od ciała
4 7 09
186 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
7. SAMOTNOŚĆ
Odkąd odszedłeś nie
czytam nie marzę nie odbieram telefonów
Dwa razy dziennie wychodzę
z psem – rano robię zakupy
Byłeś dla mnie tym co
najbliższe Teraz jestem
tylko sam z sobą Z kimś kto
kocha Ciebie i wie że nigdy
nie będziesz jego
23 7 09
DŹWIĘKI I ECHO 187
8. LUSTRA
Moim nieszczęściem są lustra:
Nagle staje przede mną
szara obwisła twarz
I zmienia mnie w starca
27 8 09
188 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
9. DWA DNI
Jak niepotrzebne jak zbyteczne
są słowa gdy umiera miłość
Wszelkie marzenia niedorzeczne –
to co się nigdy nie spełniło
Lecz kiedy słyszę głos Twój czysty
Szczęśliwy odpowiadam Tobie
I czekam znów na nowe listy
I wierzę Tobie – a nie sobie
18 10 09
DŹWIĘKI I ECHO 189
10. KAMIENIE
Wspominam tych którzy umarli
lub jeszcze żywi pozostali:
Tych co miłości się wyparli
Tych co mnie nigdy nie kochali
Przez tyle lat nosiłem w sobie
wasz obraz
dźwięki kroków głosu
Teraz leżycie w leśnym grobie
wśród liści listów śmieci stosów
Krzewem płonącym byłem wtedy –
wy kamieniami skalnej gleby
Niedzica 20 8 09
190 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
MUZYKA NOCĄ
Wiatr, rękami gałęzi, trzymał
księżyc, gwiazdy i fi olety chmur.
Noc płynęła w nas. Koncertu fi nał
był wędrówką o świcie wśród gór.
DŹWIĘKI I ECHO 191
SZUKAŁEM
W świątyniach Paestum
w Pieninach w Tatrach
szukałem siebie
znalazłem –
gdy szedłem z Tobą
w jesiennym zmierzchu
do domu
11 9 09
192 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
POSTLUDIUM
– a Poet’s death.
A thing of beauty is a joy for ever.
JOHN KEATS
Nieświadom losu, który tyle razy
zsyła pragnienie, by śmierć zastąpiła
to moje życie, bolesne i nagie*.
GIACOMO LEOPARDI
Świat jest ogromnym więzieniem i sądem
gdzie ludzie są karani za najbłachsze uchybienie.
GEORGE ELIOT
I te sklepy, co w świateł mizdrzą się potopie!
I te drzewa, co wiedzą, że tkwią w Europie!
I księżyc, co na dachach dolśnił się do czczości!
I niebo – nad dachami! Niebo bez przyszłości.
BOLESŁAW LEŚMIAN
Świat jest doliną łez. A dlaczego tak jest nie wiem.
ZYGMUNT KUBIAK
W ROZMOWIE PRYWATNEJ POD KONIEC ŻYCIA
Życie może być interesujące i zabawne pod warunkiem że nie
próbuje się być szczęśliwym.
LESZEK KOŁAKOWSKI
... miłość jest przeżywaniem piękna.
Spośród wszystkich organizmów żywych, jakie kiedykolwiek
istniały na naszej Ziemi wymarło ponad 99%. Należy się spoDŹWIĘKI
I ECHO 193
dziewać, że i człowiek porwany przez wir czasu, zatonie kiedyś
w wielkim oceanie zapomnienia**.
E. PÖPPEL, A. L. EDINGSHAUS
Wiersz powinien wydobywać muzyczność polskiej mowy.
Jestem religijnym ateistą. Religia oraz dobry i sprawiedliwy
Bóg zaspakajają wiele duchowych potrzeb człowieka. Wiara
– szczególnie w dobrego i moralnego Stwórcę – jest całkowicie
niezgodna z obrazem świata jaki znamy – gdzie prawem
jest, że silni pożerają słabszych; z wojnami, tajfunami, tsunami,
trzęsieniami ziemi, nowotworami i cierpieniami dzieci,
ludzi dojrzałych i starych.
Psychika człowieka jest jego przeznaczeniem***.
To nasz mózg tworzy obrazy naszego świata – buduje je w
ułamkach sekundy na podstawie bodźców zmysłowych oraz
wiedzy wrodzonej i nabytej.
KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
Zaledwie 5 procent masy [naszego] Wszechświata stanowi
znana nam materia, o całej reszcie nie mamy zielonego pojęcia.
ALEKSANDER WOLSZCZAN
* przeł. G. Franczak
** Mózg – tajemniczy kosmos, przeł. M. Skalska
*** Nawiązanie do słów Z. Freuda „anatomia jest przeznaczeniem”
194 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
* * *
Jesteś daleko I jesteś tak blisko –
Słyszę oddech i widzę fotel w którym siedzisz
A Ciebie nie ma
Mówisz swe nazwisko
cicho jak ludzie grzechy na spowiedzi
Nie ma Ciebie – i jesteś Nie ma mnie przy Tobie
Czytasz w pokoju obok Albo w swoim domu
Jesteś kobietą chłopcem i szkieletem w grobie
Idę z Tobą ulicą Dzwonię po kryjomu
Samotny, wracam do was, dotykam i widzę –
Jesteście trójcą piękna, której się nie wstydzę
18 3 10
NA SKRAJU ŚWIATA 195
ZMARTWYCHWSTANIE
W grobie śnił o miłości. Ale
sen uleciał, a grób pozostał.
GUSTAW FLAUBERT
Teraz gdy wszystko między nami wyjaśniło się –
Mgły opadają na łąki i Biały Dunajec
Widzę skały Trzech Koron szare i czarne
Czym jest miłość w starości –
Pocałunkiem Judasza
Gaworzeniem niemówięcia – niemowlęcia
Niepotrzebnym biciem serca pochowanego w letargu
Jak straszna jest chwila –
Gdy budzisz się w grobie
Tym jest miłość w starości
Okrutnym zmartwychwstaniem w trumnie
196 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
NA SKRAJU ŚWIATA
Hannie
Wszystko w Tobie jest moim wzruszeniem światłem
i chmurami
a opór
aby nie być tylko Tobą
jest wierszem
24 3 10
NA SKRAJU ŚWIATA 197
ISTNIENIE
Pusty jest pokój w którym nie ma Ciebie
Puste jest lustro co odbija pokój
Bez sensu gwiazdy kręcą się po niebie
Jeśli Twojego nie spotkały wzroku
Ginie bez Słońca ogród opuszczony
Las widnokręgu siwy i zamglony
Zmierzch łąkę zmienia w barw więdnące cienie
Chmury zgasiły Księżyca promienie
Wszechświat bez Ciebie to puste złudzenie
5 2 10
198 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
LIST
Na pewno pamiętasz jeśli jeszcze żyjesz
noc w prosektorium gdy przyszedłeś do mnie
Zeszliśmy do podziemi do Laboratorium –
czarnej przestrzeni boksu ze światłem lodówki
i rytmicznym i dźwięcznym krążeniem probówek
Rozmawialiśmy – o czym? – o Tomaszu Mannie
o Dolinie Strążyskiej i wspólnych znajomych
Jedno słowo – jeden dotyk ręki
a moje życie byłoby już – Twoim życiem
z wiarą że Los nasz na zawsze jest wspólny
Lecz pozostały tylko dalekie ukłony –
gdy szedłem Nowym Światem z narzeczoną
a Ty z córką
5 5 10
NA SKRAJU ŚWIATA 199
* * *
Twój numer telefonu w mojej komórce
jest
niezabliźnioną raną
28 7 11
200 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
ODEJŚCIE
Nic nas z sobą nie złączy
mój czas minął –
gdy wyszedłem z ogrodów jesieni
A przed Tobą czas się rozwinął –
młode twarde tętno korzeni
płatki liści i labirynt kłączy
Krótkie lato słońcem trwało między nami
nocą idę w snach jego śladami
Nie dobiegnę do Ciebie nie pochwycę –
Mleczną Drogą płoniesz na niebie
I nie jesteś moją Beatrice
I nie będziesz na moim pogrzebie
18 6 10
NA SKRAJU ŚWIATA 201
NOC I PORANEK
Widziałem siebie w lustrze z zakrwawioną twarzą –
byłem zdziwiony jak łatwo krew zmyłem
a w dwa dni później na czaszce wyczułem
strup
Lecz nie wiedziałem jak to się stało –
widziałem tylko swoją głowę w lustrze
we krwi
Czy wstałem w nocy i nie pamiętałem
o co rozbiłem głowę?
A niekiedy
śpię na dywanie i mówię do Hani
że jestem w Azji – nie mam nawet łóżka
Ona prowadzi do sypialni i wskazuje tapczan
– kładę się w swojej pościeli
szczęśliwy
Nad ranem
– nie pamiętam
co było tej nocy
4 7 10
Efekty dwukrotnego wzięcia 50 mg amitriptyliny – leku antydepresyjnego
– przed snem.
202 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
* * *
Świat zobaczyłem w oczach ukochanej –
śniegi fi oletem fi ordów barwiły krokusy
skalne lodowce Alp spływały Renem
srebrny talerz z wiśniami płynął na Łodzi szaleńców*
I świat jest nadal w ukochanych oczach
– lepszy i prostszy
od świata wokoło
9 7 10
* Patrz obraz Hieronima Boscha i książki Hanny o jego malarstwie.
NA SKRAJU ŚWIATA 203
GDYBYM SZEDŁ SAM?
Strumień skręcał w bok i ginął w trawiastym poszyciu lasu
Nie wiedziałem jak iść dalej na szczyt
„Miłość nas poprowadzi” powiedziała Hanna i woda
chlupnęła spod jej prawej nogi zanurzonej w błocie
„Nie czas na czułości” dodała – gdy chwytając równowagę
oparłem dłoń na jej ramieniu –
srebrna woda potoku rozdzielała nas
ikonami czarnych kamieni
Jakże ubogi byłbym wśród zadufanych młodych
gdybym szedł sam
Niedzica, 24 8 10
204 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
LISTOPAD DUSZY
Arkadiuszowi Morawcowi
Uspokój się moja duszo
za siedmioma górami za siedmioma lasami
jest ląd przebaczenia
A kto stworzył piękny krajobraz tego lądu?
Żal
nadzieja
jasnowidzenie
Tam będę wolna od ciebie?
Burza skończy się i będziesz wolny Arielu
I nadal będziesz kochał?
Miłość jest moim grzechem pierworodnym
Zamykam oczy aby ujrzeć ląd przebaczenia
jak ty oczy zamykasz by myśleć o mnie
NA SKRAJU ŚWIATA 205
KONCERT SKRZYPCOWY
Słuchamy Sibeliusa
dźwięki przemawiają światłem dni dawnych
głosem nieobecnych
Śniegiem i zimnem przemarzniętych rąk i nóg
– Chciałbym dziś iść w biel świerków i strumieni
w zawieję szalonego śniegu
oślepiających płatków
korzeni i skał
Światła świec w schronisku
cień rzucały na ścianę –
jak Chrystus w Emaus
na płótno Rembrandta
Nie pytaj o kim myślę!
O tym opowiedzą
skrzypce fl et i śnieg
29 11 10
206 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
KWARTET
Na skraju świata gdzie słońce jest złotą poświatą
nadmorskich skał
a grób matki i ojca okryły zimne popioły nocy
Ostatni telefon do Ciebie
jest sygnałem tonącego okrętu
Dwoje skrzypiec i altówka powtarzają go –
na końcu wiolonczela schodzi niskimi dźwiękami
na bazaltowe dno morza
i milknie bez odpowiedzi
NA SKRAJU ŚWIATA 207
OD LAT
Od lat chciałem powiedzieć o Tobie więcej niż umiem wyrazić
I nie wiedziałem czy mówić o moich uczuciach
czy o Twoim pięknie lekkomyślności skupieniu nad korektą
książki
i nieuwadze gdy kładziesz na stole talerze noże i widelce
Czy mój zachwyt wystarczy by opisać chwilę
gdy szłaś w moim kierunku Marszałkowską
w okularach przeciwsłonecznych – a ja pomyślałem
tak bardzo chciałbym poznać tę dziewczynę – A to byłaś Ty
Nad ławeczką w ogrodzie gdzie przychodziłaś na spotkania
widzę wśród drzew świetliste oczy
i rysy twarzy czułe a jednak stanowcze
jak głos Twój gdy mówisz o nas
208 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
TYLKO SZYBA
Hanna na komputerze pisze i dźwięki spadają
jak krople deszczu pojedyńcze duże
A na ulicy lampy cień rzucają
zwiewny i drżący gdy wiatr niesie burzę
I chmury wielkie niedźwiedzie okropne
Cienka szyba nas chroni od bestii za oknem
3 12 10
NA SKRAJU ŚWIATA 209
KATEDRA
Buduję Ciebie jak budowano katedry
cierpliwie z pokolenia na pokolenie
wznoszono prezbiterium transep apsydę i chór
I z każdym rokiem – widzę wyżej i jaśniej
Twoje portale witraże strzeliste wieże
Pragnę widzieć w Tobie przyrodę
i piękno – są tym samym
Wznoszą wzrok miłość i myśli
jak ściany katedry nad wąskie uliczki –
straganów sklepów i bezpańskich psów
– do chmur i słońca do deszczu i gradu
I do milczenia które opada na trawę
i twarz
jak nocny śnieg
3 1 11
210 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
STAROŚĆ
Umieram, a nie wiem, czym jest wiatr
ALBERT EINSTEIN
Już nic nie zmieniaj Nie potrzeba
Niech wiatr w ogrodzie zdziera liście
wśród prześcieradeł szarych nieba
kikuty ruin sterczą
uroczyście
To nasze twarze ręce plecy
gdy je z miłości odarł czas
Znam męską gorycz płacz kobiecy
i starość
! Nie wiem
nie wiem czym był świat
KONCERT NA INSTRUMENTY STRUNOWE 211
KONCERT
NA
INSTRUMENTY STRUNOWE
I T W Ó J G ŁOS
Pamiętaj o mnie! Lecz zapomnij o mym losie.
HENRY PURCELL, DYDONA I ENEASZ, AKT 3,
LIBRETTO NAHUM TATE
212 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
I Adagio
1. PRELUDIUM
Zgasiłem światło odłożyłem książkę
bo wydawało się że Ojciec chce ze mną rozmawiać
– jak zwykle po wysłuchaniu preludiów
Ale ciemność była niema, a za oknem –
śnieg wirował jak w stycznia gdy umarł
na serce – dusząc się
KONCERT NA INSTRUMENTY STRUNOWE 213
2. GRUDZIEŃ
Chłopiec stanął aby zobaczyć
tytuł książki na wystawie
A wtedy kobieta spytała:
dlaczego patrzysz tak uważnie
jak ja na Ciebie?
Lecz nie zrozumiał pytania
i dopiero w hotelu gdy już opowiedzieli
sekrety życia, leżąc na wznak
spytał: co chciałaś powiedzieć
przed tą zimową szybą ze śniegiem grudnia
A ona schyliła się nad chłopcem i zwiedzała
jego krajobraz od kolan do włosów –
zapach smak wilgoć chłód i gorącą
gorycz – którą odpowiadał na czułość
214 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
II Espressivo
3. WARGI KSIĘŻYCA
I CHMUR ZAMIEĆ
Labirynt pustych brudnych ulic
noc jak pomyje na dnie miski
do bramy klonu cień się wtulił
sperma księżyca i po wszystkim
Idę jak dawniej w zimnym mroku
pustki co ze mnie na ulicę
wybiega W refl ektorach wzroku
widzę w Twych ustach tajemnicę
I nagle wzwód księżyca w pełnię
w błękitne oczy i rzęs zamieć,
łamiesz jak hostię – w białej wełnie
wargi – na miłość i rozstanie
3 2 84 – 3 1 12
KONCERT NA INSTRUMENTY STRUNOWE 215
4. LISTOPAD
Chłopak wygnany z ogródków działkowych
sypia na dworcu Z rąk – do rąk przechodzi
klatka piersiowa owłosiona i szczupłe podbrzusze
Piękny i alkoholiczny – świerzb zostawia
na gościnnych płótnach prześcieradeł
Niewinny czuły Rozpity w hotelu
robotniczym i w willi na obrzeżach miasta
Żegna się ze mną – a ja z nim –
i białe ciało widzę rozpostarte na rękach Marii
piękniejsze niż martwe
216 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
III Ad libitum
5. CARAVAGGIO
Ja – to Ty
i martwe ciało Jana
przyciśnięte do sinych kamieni posadzki
ręką kata
Więźniowie patrzą na srebrną tacę
i sztylet odcinający skórę głowy
od ciepłej szyi
Ja i Ty
na zimnych kamieniach Zawratu
wśród kosodrzewin i rudych połonin
Wulgarne słowa które podniecały –
i w uniesieniu oplatasz nogami
deszczowe chmury
na kamiennym szczycie
A potem cisza gór
Wieczerza w Emaus –
Jezus nad białym obrusem schylony
chleb łamie w zmartwychwstałych dłoniach
I pocałunki nasze – nieme morskie skały –
Wenus w grocie na brzegu perłowej kołyski
KONCERT NA INSTRUMENTY STRUNOWE 217
6. PLEJADY
A szczastje było tak wazmożno...
A. PUSZKIN
Szliśmy torami
mróz i wiatr
rozpalał sine oczy gwiazd
Nie wiem gdzie idziesz teraz dokąd
Nigdzie nie odnalazłem Ciebie
– a w mego mózgu szarej glebie
śmierć towarzyszy Twoim krokom
A szczęście było tak prawdziwe tak krótkie
były dnie i noce
W maju Plejady zachodziły
w pochmurnych światłach Twoich oczu
218 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
IV Grave
7. TEN DZIEŃ
*
Jeśli myślisz że będzie taki drugi dzień, jak dzisiaj,
to się mylisz
Oczywiście pójdziemy razem do Łazienek
A obiad zjemy w restauracji literatów
Kantaty Bacha nada radio jak zwykle wieczorem
Nawet niebo jak dzisiaj będzie szarymi płachtami
i różowym pasemkiem nad mlecznym prześwitem
Jak zwykle poruszymy te same tematy, uśmiechniemy się
gorzko
albo krotochwilnie I wybaczymy sobie, że nie szliśmy razem
w czwartek o osiemnastej Nowym Światem, gdy już zapalono
lampy
i światełka księżyców gwiazd i wodospadów
na Boże Narodzenie
Lecz ten wieczór nie wróci I nie wiemy –
co w nim było dla nas przeznaczone
O czym bym mówił – A Ty byś uznał –
za warte odwrócenia głowy do mnie,
ze zdziwionym spojrzeniem zielonych tęczówek,
gniewnym gestem, lub czułym objęciem mych palców
Twoją dłonią
KONCERT NA INSTRUMENTY STRUNOWE 219
* *
Ten dzień I tyle myśli niepotrzebnych gniewnych
Rozstań I nagłych powrotów do Ciebie
Analiz listów, słów i odpowiedzi
Nowych znajomych w pracy i w gościnnych
domach przyjaciół…
Wszystko niepotrzebne!
Bo twarz Twoją widziałem – kamienną
Obcą zimną – Okrutną jak śmierć
220 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
V Moderato cantabile
8. DOM
Hannie
W słonecznym dniu – gdy zamek otaczają lasy
nie mgłami wśród konturów wzgórz –
lecz gałęziami: klonów buków sosen…
obłoki wspominają Ciebie
Pamiętasz ślady domu znalezione w lesie?: róże
malwy i fragment kamiennej podłogi
aleja modrzewiowa a w około lasy
sosny dęby brzozy i jeżyny
Powiedziałaś „jak dobrze że mamy swój dom”
I teraz w dzikim parku nad skałami
– klucz żurawi leci z północy na południe
i górski strumień płynie w stronę naszego domu
30 9 12 Hawthornden, Szkocja
KONCERT NA INSTRUMENTY STRUNOWE 221
9. BOŻE NARODZENIE
Dopiero gdy pogodzisz się z krzywdą
której doznałeś
od najbliższych
kobiet i mężczyzn którzy są twoim życiem
I usiądziesz w fotelu
z nieotwartym albumem na kolanach
lub staniesz przed oknem zimy –
z kopcami śniegu
pustką ulic i szkieletami drzew
zważysz swoje winy i tych
których kochasz
Wejdziesz do kuchni weźmiesz talerze
– i przebaczysz im i sobie
w pierwszym dniu Bożego Narodzenia
222 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
10. TWÓJ GŁOS
Ty którą kocham
masz jeden głos
A tyle głosów biegnie ze świata
z bibliotek
nawet ze wspomnień
Nie chcę ich słuchać
ale nie mogę uszu zalepić woskiem
jak Odys
I słyszę refreny życia
dzwonki telefonów
gdakanie telewizyjnych kur i szczekanie sejmowych szakali
Aby rano
powitać
Twój głos
KONCERT NA INSTRUMENTY STRUNOWE 223
MAŁY TESTAMENT
Szedłem z Tobą tysiącem ulic
setkami duktów leśnych i morskich wybrzeży
oglądaliśmy obrazy na płótnie drzewie szkle i miedzi
słuchaliśmy symfonii i kwartetów
Ja prowadziłem Ciebie – Ty wiodłaś mnie
kto z nas był lustrem w tych dniach chmur śniegu i deszczy
Oczy które widziały chmury – nie są chmurami
dźwięki które słyszeliśmy – nie są nami
Lecz ani ja ani Ty nie bylibyśmy sobą
gdyby nie lasy drzewa
schody pałaców
chłodne dworce lotnicze
szkoły naszej córki
I tysiące drzwi spraw ważnych i drobnych
które złączyły nas nierozerwalnie jak słońce góry deszcz
i okrutne preludia –
coraz szybszych dni
27 4 12
224 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
ODNALEZIENIE
Odnaleźć siebie w młodości –
swoją odwagę wytrwałość miłość
Ścieżki Łazienek samotność
nad brzegami trzcin i tataraków
Flotylle mandarynek i mew
Iść po lodzie jeziora
do łabędzia ze zwichniętym skrzydłem
Wrócić do domu
w przemoczonych butach
gdy rozpalasz ogień w kominku
Wędrować Czerwonymi Wierchami
zgubić szlak i nocować
wśród kosodrzewin i skalnic
Odnaleźć młodość wśród świerków i jodeł
Schodzić skalnym strumieniem
w głębinę starości
5 1 11
KONCERT NA INSTRUMENTY STRUNOWE 225
KRAJOBRAZY
Nie zawsze pisałem wiersze miłosne o Tobie
lecz byłaś w tle każdego
Jak nadrzeczny krajobraz – wierzby irysy olchy
brąz liści dębu i białe brzozy
na obrazie Caravaggia Koncert w czasie ucieczki do Egiptu
Każdy kto widzi go po raz pierwszy uważa za płótno Giorgiona
i porównuje z Burzą
Ty jesteś Burzą krajobrazów miłosnych Giorgiona*
1 3 12
* Tematem Burzy Giorgiona jest miłość, lecz być może również zemsta
Zeusa.
226 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
TRZEJ KRÓLOWIE
Panu Szymonowi Gumienikowi
Przybyliśmy w najlepszym momencie
– Dzieciątko wyciągało rączki
tłuste nóżki wtuliwszy
w fałdy sukni Marii
Osioł przemawiał
Krowa rzewnie ryczała
– jak zwykle
A święty Józef wstawiał lilię
w dzban świetlistej wody
Przybyliśmy w najwłaściwszym czasie
– pasterze rozdziawiali gęby
anioły za nich śpiewały „Alleluja”
nie czuło się czosnku ani potu
– ich prostackie twarze fi olet wieczoru
rzeźbił w dostojne płaszczyzny
nadreńskich marmurów
Nie wiem co stało się z nimi potem;
oddaliśmy Bogu – co boskie
nam pozostały królestwa
z bandami włóczęgów
buntami chłopstwa
spiskami kuzynów
– jak gdyby te narodziny
były baśnią słyszaną w dzieciństwie
miarażem pustynnym
cienistą oazą niewolników życia
KONCERT NA INSTRUMENTY STRUNOWE 227
NA BRZEGU
Hannie
Nie myśl za dużo o tym czego nikt nie wie
Świeca dopala się na oknie
za chwilę wstanę z łóżka by ją zgasić
Śnieżne palce wiatru zatrzaskują lufcik
Ile ciszy mają cienie gałęzi klonu
ściany milczącego pokoju o grubych murach
świeca płonąca w oknie –
! latarnia morska na brzegu nocy
i bursztyn
Nieborów, Wielki Piątek 2012
228 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
KORONACJA OBRAZU
Idą głód i nędza miasta uliczkami
Matko Miłosierdzia zmiłuj się nad nami
Praca jest w Warszawie Lecz drogie pokoje
pojadę z kolegą – taniej żyć we dwoje
Przed pierwszym już nie ma klusek ani chleba
Wezmę jeszcze pracę na noc – bo żyć trzeba
I trzeba być zdrowym – jeśli jesteś chory
to wynoś się z pracy i wynoś się z nory
Opiekuj się nami Pani nad gwiazdami
Ty jesteś Królową – a my prostaczkami
Łowicz, Wielkanoc 2012
KONCERT NA INSTRUMENTY STRUNOWE 229
ŁĄKA
To właśnie przeraża:
zgodność faktów
naturalność morderstwa żalu i zapomnienia;
Druty zbiegające się pod wysokim napięciem
– tematy przewodnie oper Wagnera
motywy zabójców i motywy świętych
proste równoległe dążące do absolutu –
skrzyżujące się we wszechświecie
Ręce wynoszące dziecko z płonącego domu
obok rąk morderców z marmuru i brązu
Oddychające obok siebie
miłość i nienawiść
na jednej łące
gwiazdy spadające w snach
Hitlera i Junga
230 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
WSZECHŚWIAT
Teraz rozumiem
że byliśmy wszechświatem –
gdy na twym krześle
siedzi śmierć i patrzy na mnie
KONCERT NA INSTRUMENTY STRUNOWE 231
OSTATNIE SPOTKANIE
Jestem poetą
i dlatego nasze rozstanie
jest pełne światła i czarnych obłoków
– w wodzie przejrzystej
liryków lozańskich
Marmurowe nagrobne posągi
niosące urny okryte kirem
Anioły łamiące strzały i ręce
obok zakwefi onych dziewic
– nie idą na spotkanie
do Parku Skaryszewskiego
Przyszliśmy osobno
wyjdziemy razem
– jak po pierwszej miłości
na kożuchach wśród śniegów
232 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
POZWÓLCIE MI PŁAKAĆ
Pozwólcie mi płakać
J.W. GOETHE,
z teki pośmiertnej
WEST-ÖSTLICHER DIVAN
Przychodzicie nadzy i piękni
o otwartych ramionach i oczach
greckich rzeźb z paciorkami kolorowych szkiełek
Pozwólcie mi płakać dotykać włosów i warg
– biegnę do was
na srebrnym koniu wiatru
do granitowych wież Kordoby
Nigdy was jednak nie dotknę
nie obejmę –
śmierć czeka na mnie
u bram Kordoby i Powązek
2 6 07 – 25 1 14
KONCERT NA INSTRUMENTY STRUNOWE 233
DZWONEK DO DRZWI
Jakie to szczęście – jesteśmy kolegami
Możesz przyjść kiedy chcesz i wyjść
Spóźnienia, Twój brak czasu, nie mają znaczenia
Ani Twoje problemy sercowe Wyjazdy Przyjazdy
o dzień później
I czas, kiedy czekając na ciebie nie czekam
Robię notatki czytam zaparzam herbatę
i kończę pisać ten wiersz
gdy dzwonisz
15 4 13
234 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
Z DNIA NA DZIEŃ
Jak wyjść z labiryntu wspomnień
i piwnic poezji
Przekreśliłem szpadą wiersz jak policzek chłopca z podwórka
Wieczorem z drzew wylatują cienie
– czarne zwęglone strony książek
Chmury rodzą nietoperze i samoloty
Korytarze żywych i martwych łączą piwnice
Warszawskiego powstania –
i głosy zasypanych coraz cichsze
z dnia na dzień
z roku na rok.
2 1 13
KONCERT NA INSTRUMENTY STRUNOWE 235
KURTYNA
Łodzie odpływały
Pozostały kamienie skały i meduzy na piasku
Znałem tych, którzy płynęli wśród chmur
Żal wyrzuty sumienia nawet czułość i smutek
nie miały już sensu.
Na skałach w balecie obłoków
tańczyły nuty rogów i wiolonczeli
aż milczenie i ciemność stały się kurtyną
nad ich życiem – gwiaździstym niebem.
23 3 13
236 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
GŁOS
To czego brak – to Twój głos –
w ponurych dniach marca –
chłopi ścinają gałęzie wierzb
i olch – plotą kosze i naprawiają łodzie nad brzegiem morza
a statki jak łupiny toną w falach
na tle ośnieżonych skał i gór Bruegla
Twój głos opowiadał wczoraj
o gaju oliwnym na wzgórzach Lizbony
o przejściu podziemnym z Klasztoru Hieronima do ogrodów
królewskich
o platanach schodzących nad deltę Tagu
starych jak wiąz w którego rozwidlone korzenie
złożyłem w dzieciństwie rannych ołowianych żołnierzy
list Ojca z ofl agu
i dwa bursztyny
z których jeden był Kloryndą
– jak ty
a drugi Tankredem wiernym Tobie
– jak ja
9 3 12
KONCERT NA INSTRUMENTY STRUNOWE 237
ŁÓDŹ GŁUPCÓW
Papierowe torby moich uczuć
leżą zmięte na trawniku
Co w nich było?
Noc w Wilanowie na łodzi wśród tataraków
Dwudniowa wycieczka w Góry Świętokrzyskie
Lampa nocna okryta kaszmirową koszulą
w drewnianej izbie nad Białym Dunajcem
Wszystko to teraz martwe jak ślimaczki
przypadkowo rozgniecione
na ścieżce ogrodu botanicznego
Od strony sejmu sztandary łopocą na wietrze
i łódź ze zmarłymi
z napiętym czarnym żaglem
zbliża się do okna
Ich twarze przylepiają się do szyby
i coraz bardziej spłaszczone milcząc
jak gumowe żaby rzucone na ścianę
osuwają się w dół – Jestem wśród nich
patrzę na siebie i stukam palcem w czoło
Tyle lat
byłem głupcem
23 3 13
238 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
SEN ZIMOWY
Szukałem pogubionych wierszy
i książek
leżały na podłodze
pod szafami i na półkach
Wierszy nie było – były tylko
zdania
strofy bez znaczenia
marginesy książek –
zapisane słowami nie do odczytania
Dzień cały przeglądałem książki
martwe szufl ady fotografi e –
i przeczytałem dobre wiersze
poetów dawnych zapomnianych
zepchniętych w mrok polarnych nocy
w ciszy ich wiersze oddychały
jak w śnie zimowym
kret i niedźwiedź
KONCERT NA INSTRUMENTY STRUNOWE 239
ULICA BEDNARSKA
W WARSZAWIE
I ciągle widzę ich twarze
Czuję ich strach gdy Niemcy
wypędzają ich z podwórka na ulicę
z podniesionymi rękami; chleb kanarek w klatce i walizki
zostały w piwnicy
Teraz każą im biec
Ci którzy zostali w tyle – z bandażami na nogach
laskami i jeden na wózku
– zagnani kolbami do bramy
oblani benzyną
podpaleni –
krzyczeli nasze imiona
– Słyszę ich głosy
wśród dymów i twarzy żołnierzy
240 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
OGIEŃ HERAKLITA
I
pamięci Wacława Niżyńskiego
W ogrodach Orvieto
albo w Wenecji w pałacu Falieri lub Grimini
w sypialniach i garderobach biegają Toples Boys
– jak fauny nad brzegami egejskiego morza
lub jelonki Velázqeza w lasach
otaczających Eskurial
Jeśli masz wypasiony portfel
na pewno spotkasz wielką miłość swego życia
na dwa cztery lub wiele dni!
Ale jeśli jesteś dusigroszem to nie wchodź do pałaców
ani do tawern i kościołów i nie szukaj wzrokiem
pięknych chłopców z płócien Caravaggia
Dopiero w starości zrozumiesz jak byłeś naiwny
Sądząc, że cokolwiek w życiu powtórzy się –
z wyjątkiem ognia, który cię spala
12 6 13
KONCERT NA INSTRUMENTY STRUNOWE 241
OGIEŃ HERAKLITA
II
Wszystko śmiertelne jest tylko porównaniem.
J.W. GOETHE, FAUST, CZ. II, AKT V
W ogrodach Orvieto
albo w Wenecji w pałacu Falieri lub Grimini
w sypialniach i garderobach biegają Toples Boys
jak fauny nad brzegami egejskiego morza
lub jelonki Velázqeza w lasach
otaczających Eskurial
Jeśli masz wypasiony portfel
na pewno spotkasz wielką miłość swego życia
na dwa cztery lub wiele dni!
Ale jeśli jesteś ubogi to nie wchodź do pałaców
ani do tawern i kościołów i nie szukaj wzrokiem
pięknych chłopców z płócien Caravaggia
Dopiero w starości zrozumiesz jak byłeś naiwny
Sądząc, że cokolwiek w życiu trwa –
gdy zgasł nawet płomień, który spopielał
twoją duszę.
16 6 13
242 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
POSTLUDIUM
Szczęściem człowieka wielki rozum.
SOFOKLES
... dzień śmierci lepszy niż dzień narodzin.
EKLEZJASTA
Każdy głupiec wysila się, aby obrzydzić sobie swój los.
SENEKA
Moim ciężarem jest miłość moja. Ona mnie wiedzie
gdziekolwiek dążę.
ŚW. AUGUSTYN
Nie należy skąpić ludziom dobroci – choć byłby to jedynie
uśmiech.
MAHOMET
Dla jakiejż nędzy, człowiek na świat przychodzi.
MICHAŁ ANIOŁ
Poczucie szczęścia nie jest nagrodą za cnoty, lecz samo
w sobie jest cnotą.
BARUCH SPINOZA
... trudno znaleźć szczęście w sobie, ale nie sposób gdzie
indziej.
N. S. CHAMFORT
Świata nie da się odepchnąć skuteczniej, jak tylko dzięki
sztuce, i nic skutecznej z nim nie wiąże, jak sztuka.
KONCERT NA INSTRUMENTY STRUNOWE 243
Kto chce cieszyć się swą wartością, musi nadać wartość
światu.
J. W. GOETHE
Należy wystrzegać się pierwszych odruchów, gdyż zwykle
są szlachetne.
C. M. TALLEYRAND
... kochaj tylko w wieku, w którym możesz być kochany.
F. R. CHATEAUBRIAND
Czemuż żyjemy takim nędznym życiem, które nas pożera…
FRYDERYK CHOPIN
Nie zdobywca świata – lecz ten kto świat przezwycięża
jest godzien podziwu.
ARTUR SCHOPENHAUER
Nie można zmodyfi kować Kościoła Jezusowego, bo nie
istnieje on na świecie.
SØREN KIERKEGAARD
Tyle mojej biedy, co we własnych żądaniach ją odnajdę.
ELIZA ORZESZKOWA
Dajcie mi tego „normalnego”, już ja go wyleczę.
C. G. JUNG
Musi pan nauczyć się słuchać przeklętej muzyki życia,
uwielbiać ją, i śmiać się z jej niepotrzebnej wrzawy.
HERMANN HESSE
„Schyłek” może oznaczać wysubtelnienie, pogłębienie,
wyszlachetnienie.
244 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
..Sztuka... jest twórczym i potęgującym życie zjednoczeniem
i wzajemnym przenikaniem dwóch sfer – płci i ducha –
bardziej czarującym, niż każda z nich osobno!
TOMASZ MANN
Jest tylko jedno zło – odrzucenie życia.
D. H. LAWRENCE
Istnieje poza tym w najniższym kręgu nieszczęść
przyjemność, której większość ludzi nie potrafi zrozumieć:
przyjemność życia i oddychania.
GUSTAW HERLING-GRUDZIŃSKI
A tam już oni stoją – z zawiązanymi oczami, ze skrępowanymi
z tyłu rękami, z ustami zakneblowanymi gipsem...
ZOFIA NAŁKOWSKA
wielkie to szczęście
nie wiedzieć dokładnie
na jakim świecie się żyje
WISŁAWA SZYMBORSKA
Zawsze najpewniejsze
Ze wszystkich szczęść i wielkich i małych – najmniejsze
JAROSŁAW IWASZKIEWICZ
Poczucie szczęścia jest psychicznym nawykiem, który
należy pielęgnować i rozwijać.
STANISŁAW SIEK
Teraz myślę, że dzieło jest zamiast szczęścia i że zostaje
skażone litością i grozą.
CZESŁAW MIŁOSZ
KONCERT NA INSTRUMENTY STRUNOWE 245
Jeśli królestwo Jezusa nie jest z tego świata, to czymże jest
ten świat.
LESZEK KOŁAKOWSKI
Współczesna epoka daje nam przykład kultury muzycznej, w
której z dnia na dzień zatraca się zmysł ciągłości i poczucie
wspólnoty. Kaprys jednostki i anarchia umysłowa, ogarniająca
świat, w którym żyjemy, izoluje artystę od jego bliźnich i
ukazuje oczom publiczności jako potwora oryginalności*.
IGOR STRAWIŃSKI
...podstawą prawdziwej wolności jest
rozsądne samowyrzeczenie i dyscyplina.
SWAMI CHINMAYANANDA
Kościół jest powołany, by być na służbie trudnego dialogu...
Dialog jest czymś znacznie większym niż komunikowanie
prawdy.
PAPIEŻ FRANCISZEK
Dla siebie zostaw Piękno, dla Świata działanie.
Z innymi zwykle daję sobie radę; ale najtrudniej z sobą.
Tak jak uczymy się przebaczać bliźniemu,
uczmy się przebaczać sobie.
Szczęście przebywania z samym sobą!?
KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
* Poetyka muzyczna, przeł. S. Jarociński
246 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
Wybór na podstawie książek
Krzysztofa Boczkowskiego:
Kości Meduzy, Wyd. Przedświt, 1998
To lubię, Wyd. Nowy Świat, 2007
Okna Dnia i Nocy, Wyd. Nowy Świat, 2007
Bramy raju 2014, Wyd. Nowy Świat, 2009
Tylko Kasandra zna Prawdę, Wyd. Adam Marszałek, 2009
Dźwięki i Echo, Wyd. Adam Marszałek, 2010
Lata i dni, Wyd. Adam Marszałek, 2011
Na skraju świata, Wyd. Adam Marszałek, 2012
Książki Apokryfy i fragmenty nie włączono do obecnego wyboru,
gdyż stanowi odrębną całość.
SPIS TREŚCI 247
SPIS TREŚCI
Jacek Łukasiewicz Ja – mój przyjaciel / 5
Otwarte usta losu (1975)
* * * (Chłopcy na plaży...) / 13
* * * (Spaceruję lub czytam...) / 13
Przed freskiem Giotta Pojmanie Chrystusa / 14
Burza / 15
* * * (Oto listopad...) / 16
Światło dnia (1977)
Akwarele Blake’a / 17
Pustynia / 18
Ręka / 19
Głowa mężczyzny z Delos / 20
Exegi monumentum / 21
Dawny i obecny (1978)
Rysunek Leonarda / 22
Autoportret w głębi lustra / 23
W niewoli w śniegu w ciepłym czółnie krwi (1981)
Spis ludności / 25
Ikar (Zdradzony przez muł...) / 26
Jak Bóg / 27
Twarze czekają na wieczność (1984)
Kropla / 28
Cisza / 29
Ogólne – osobiste / 30
Boska geometria / 31
Pomiędzy świtem a światem / 32
* * * (Kiedyś zrozumiem...) / 33
248 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
Dusza z ciała wyleciała (1985)
Dedykacja na przekładzie Ziemi jałowej Eliota / 34
Wszyscy odeszli / 35
Ikar (Coraz bardziej odległy...) / 36
W Dolinie Strążyskiej / 37
Na gruzach / 38
Szkielet sanitariuszki z roku ’44 / 39
Wierzę / 40
Ostrygi i onuce (1988)
Przedwieczerz / 41
Co noc / 42
Z Księgi Nocy / 43
Ostatni raz z Tobą / 44
Verlaine / 45
W styczniu / 46
Akwarele / 47
Kasyda / 48
Białe usta / 49
Biały Dom / 50
Śmierć i miłość / 53
Szkielet Boga (1990)
Pod Santa Maria Maggiore / 54
Bez bociana / 55
Wieczność / 56
Życie po śmierci / 57
Anioły / 58
Drabina Jakubowa / 59
Kości Meduzy (1998)
Jak śnieg / 60
Trójca Święta Masaccia / 63
Zabawa w chowanego / 64
Nocne łąki / 65
SPIS TREŚCI 249
Pochwała maków / 66
Haiku / 67
Palce zimy / 69
Ja – mój przyjaciel (2003)
Całun / 70
Do Czytelnika i do siebie / 71
Nie może być żalu / 72
Elegia dla Ezry Pounda / 73
Ja – mój przyjaciel / 75
Gołębica Flauberta / 77
Napisałem o Sobie / 79
Cień i śnieg / 80
Teraz nie całuj mnie / 81
Mazowsze / 82
Dary Czterech Króli / 83
Betlejem (Przybyliśmy późno...) / 84
Łaska śmierci / 86
P o s t l u d i u m / 87
J e d n o r o ż e c / 91
1. Słowa / 92
2. Żółw świata / 93
3. Bóg / 94
4. Fale / 95
5. Florencja / 96
6. Betlejem (Brudne szyby...) / 97
7. Sny / 98
Okna Dnia i Nocy (2007)
Autoportret weimarski Albrechta Dürera / 99
Depresja / 100
Jestem mężczyzną, nie starcem / 101
Ariel i Nieobecna / 102
Mądrość serca Jarosława Iwaszkiewicza / 103
Samotność / 104
250 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
Traviata / 105
Wilhelm Zdobywca w Kornwalii / 106
Niedojrzałość / 107
Aleja modrzewiowa / 108
Kora z owocem granatu / 109
Opowieść o poruczniku / 110
Samotność jest jak nieprzetłumaczony wiersz / 111
Krajobraz z Tobiaszem i Aniołem / 112
Nowa żona / 113
* * * (Wieczór schwycił nas...) / 114
Ogród nad Narwią / 115
Szare zeszyty do matury / 117
Trzej Królowie (Widzę ich...) / 118
Dwa preludia / 119
Mozart / 121
Olimpiada 2008 / 122
4 lipca 1941 / 123
Ludzie i Zwierzęta / 124
Ariadna na Naksos / 125
Bramy raju 2014 (2009)
Nie słuchaj tego młodego głosu / 127
Preludium kwietniowe Grave et espressivo / 128
Dolina Dunajca / 129
Świat / 130
Kierkegaard zrywa narzeczeństwo / 131
Widnokrąg / 132
Rozświetlona noc / 133
Czarodziejska góra / 134
Dijon / 135
Księżyc wschodzi / 136
Codzienne obowiązki / 137
Bramy Raju 2014 / 138
Miłość / 139
Dymy Magdalenki / 140
SPIS TREŚCI 251
Starość (Sny...) / 141
Wzgórza / 142
Notre-Dame Pielgrzymów w des-Fontaines (Prowansja) / 143
Wspomnienie młodości / 144
P o s t l u d i u m / 145
Tylko Kasandra zna Prawdę (2009)
Zapach siana / 147
Budzisz się we mnie / 148
Świat jest piękniejszy / 149
Grosz / 150
Czas przeszły / 151
W poszukiwaniu Pani Bovary / 152
Cieśnina Magellana / 153
Dźwięki i Echo (2010)
Kwartet na pożegnanie młodości w XX wieku / 156
Błogosławieństwo / 157
Myślałem że nie mam / 158
Wstyd / 159
Elegia na Boże Narodzenie Roku Pańskiego 2008 / 160
Rudy / 161
Rysunek chińskim tuszem / 162
Wdzięczność / 163
Zwierzęta i ludzie / 164
Gajcy i Stroiński / 165
Postronek Judasza / 166
D e p r e s j a / 167
1. Poranek / 168
2. Bezksiężycowa noc / 169
3. Fresk / 170
4. Obrazek / 171
5. Wspomnienie / 172
6. Dno / 173
7. Synu człowieka / 174
252 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
8. Zachód słońca! / 175
9. Pavana na śmierć Francisa Bacona / 176
Niedzica / 177
Negri / 178
A n e m o n y d l a K a w a f i s a / 179
1. Warszawa / 180
2. * * * (Widział go...) / 181
3. Pokój / 182
4. Dziewczyna i chłopiec / 183
5. Rok 1946 / 184
6. Okno / 185
7. Samotność / 186
8. Lustra / 187
9. Dwa dni / 188
10. Kamienie / 189
Muzyka nocą / 190
Szukałem / 191
Postludium / 192
Na skraju świata (2012)
* * * (Jesteś daleko...) / 194
Zmartwychwstanie / 195
Na skraju świata / 196
Istnienie / 197
List / 198
* * * (Twój numer telefonu...) / 199
Odejście / 200
Noc i poranek / 201
* * * (Świat zobaczyłem...) / 202
Gdybym szedł sam? / 203
Listopad duszy / 204
Koncert skrzypcowy / 205
Kwartet / 206
Od lat / 207
Tylko szyba / 208
Katedra / 209
SPIS TREŚCI 253
Koncert na instrumenty strunowe i Twój głos (2014)
Starość (Już nic nie zmieniaj..) / 210
K o n c e r t . . . / 211
1. Preludium / 212
2. Grudzień / 213
3. Wargi księżyca i chmur zamieć / 214
4. Listopad / 215
5. Caravaggio / 216
6. Plejady / 217
7. Ten tydzień / 218
8. Dom / 220
9. Boże Narodzenie / 221
10. Twój głos / 222
Mały Testament / 223
Odnalezienie / 224
Krajobrazy / 225
Trzej królowie (Przybyliśmy...) / 226
Na brzegu / 227
Koronacja obrazu / 228
Łąka / 229
Wszechświat / 230
Ostatnie spotkanie / 231
Pozwólcie mi płakać / 232
Dzwonek do drzwi / 233
Z dnia na dzień / 234
Kurtyna / 235
Głos / 236
Łódź głupców / 237
Sen zimowy / 238
Ulica Bednarska w Warszawie / 239
Ogień Heraklita I / 240
Ogień Heraklita II / 241
P o s t l u d i u m / 242
O Autorze / 260
254 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
ALFABETYCZNY SPIS
TYTUŁÓW
4 lipca 1941 / 123
Akwarele / 47
Akwarele Blake’a / 17
Aleja modrzewiowa / 108
A n e m o n y d l a K a w a f i s a / 179
Anioły / 58
Ariadna na Naksos / 125
Ariel i Nieobecna / 102
Autoportret weimarski Albrechta Dürera / 99
Autoportret w głębi lustra / 23
Betlejem (Przybyliśmy późno...) / 84
Betlejem (Brudne szyby...) / 97
Bez bociana / 55
Bezksiężycowa noc / 169
Białe usta / 49
Biały Dom / 50
Błogosławieństwo / 157
Boska geometria / 31
Boże Narodzenie / 221
Bóg / 94
Bramy Raju 2014 / 138
Budzisz się we mnie / 148
Burza / 15
Całun / 70
Caravaggio / 216
* * * (Chłopcy na plaży...) / 13
Cień i śnieg / 80
Cieśnina Magellana / 153
Cisza / 29
Codzienne obowiązki / 137
Co noc / 42
ALFABETYCZNY SPIS TYTUŁÓW 255
Czarodziejska góra / 134
Czas przeszły / 151
Dary Czterech Króli / 83
Dedykacja na przekładzie Ziemi jałowej Eliota / 34
Depresja / 100
D e p r e s j a / 167
Dijon / 135
Dno / 173
Do Czytelnika i do siebie / 71
Dolina Dunajca / 129
Dom / 220
Drabina Jakubowa / 59
Dwa dni / 188
Dwa preludia / 119
Dymy Magdalenki / 140
Dziewczyna i chłopiec / 183
Dzwonek do drzwi / 233
Elegia dla Ezry Pounda / 73
Elegia na Boże Narodzenie Roku Pańskiego 2008 / 160
Exegi monumentum / 21
Fale / 95
Florencja / 96
Fresk / 170
Gajcy i Stroiński / 165
Gdybym szedł sam? / 203
Głos / 236
Głowa mężczyzny z Delos / 20
Gołębica Flauberta / 77
Grosz / 150
Grudzień / 213
Haiku / 67
Ikar (Zdradzony przez muł...) / 26
Ikar (Coraz bardziej odległy...) / 36
Istnienie / 197
Ja – mój przyjaciel / 75
Jak Bóg / 27
256 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
Jak śnieg / 60
J e d n o r o ż e c / 91
Jestem mężczyzną, nie starcem / 101
* * * (Jesteś daleko...) / 194
Kamienie / 189
Kasyda / 48
Katedra / 209
* * * (Kiedyś zrozumiem...) / 33
Kierkegaard zrywa narzeczeństwo / 131
K o n c e r t n a i n s t r u m e n t y s t r u n o w e . . . / 211
Koncert skrzypcowy / 205
Kora z owocem granatu / 109
Koronacja obrazu / 228
Krajobrazy / 225
Krajobraz z Tobiaszem i Aniołem / 112
Kropla / 28
Księżyc wschodzi / 136
Kurtyna / 235
Kwartet / 206
Kwartet na pożegnanie młodości w XX wieku / 156
Łąka / 229
Łaska śmierci / 86
List / 198
Listopad / 215
Listopad duszy / 204
Łódź głupców / 237
Ludzie i Zwierzęta / 124
Lustra / 187
Mądrość serca Jarosława Iwaszkiewicza / 103
Mały Testament / 223
Mazowsze / 82
Miłość / 139
Mozart / 121
Muzyka nocą / 190
Myślałem że nie mam / 158
Na brzegu / 227
ALFABETYCZNY SPIS TYTUŁÓW 257
Na gruzach / 38
Napisałem o Sobie / 79
Na skraju świata / 196
Negri / 178
Niedojrzałość / 107
Niedzica / 177
Nie może być żalu / 72
Nie słuchaj tego młodego głosu / 127
Noc i poranek / 201
Nocne łąki / 65
Notre-Dame Pielgrzymów w des-Fontaines (Prowansja) / 143
Nowa żona / 113
Obrazek / 171
Odejście / 200
Od lat / 207
Odnalezienie / 224
Ogień Heraklita I / 240
Ogień Heraklita II / 241
Ogólne – osobiste / 30
Ogród nad Narwią / 115
Okno / 185
Olimpiada 2008 / 122
Opowieść o poruczniku / 110
Ostatnie spotkanie / 231
Ostatni raz z Tobą / 44
* * * (Oto listopad...) / 16
Palce zimy / 69
Pavana na śmierć Francisa Bacona / 176
Plejady / 217
Pochwała maków / 66
Pod Santa Maria Maggiore / 54
Pokój / 182
Pomiędzy świtem a światem / 32
Poranek / 168
P o s t l u d i u m (I) / 87
P o s t l u d i u m (II) / 145
258 KRZYSZTOF BOCZKOWSKI
P o s t l u d i u m (III) / 192
P o s t l u d i u m (IV) / 242
Postronek Judasza / 166
Pozwólcie mi płakać / 232
Preludium / 212
Preludium kwietniowe Grave et espressivo / 128
Przed freskiem Giotta Pojmanie Chrystusa / 14
Przedwieczerz / 41
Pustynia / 18
Ręka / 19
Rok 1946 / 184
Rozświetlona noc / 133
Rudy / 161
Rysunek chińskim tuszem / 162
Rysunek Leonarda / 22
Samotność (I) / 104
Samotność (II) / 186
Samotność jest jak nieprzetłumaczony wiersz / 111
Sen zimowy / 238
Słowa / 92
Sny / 98
* * * (Spaceruję lub czytam...) / 13
Spis ludności / 25
Starość (Sny...) / 141
Starość (Już nic nie zmieniaj...) / 210
Synu człowieka / 174
Szare zeszyty do matury / 117
Szkielet sanitariuszki z roku ’44 / 39
Szukałem / 191
Śmierć i miłość / 53
Świat / 130
Świat jest piękniejszy / 149
* * * (Świat zobaczyłem...) / 202
Ten dzień / 218
Teraz nie całuj mnie / 81
Traviata / 105
ALFABETYCZNY SPIS TYTUŁÓW 259
Trójca Święta Masaccia / 63
Trzej królowie (Widzę ich...) / 118
Trzej królowie (Przybyliśmy...) / 226
Twój głos / 222
* * * (Twój numer telefonu...) / 199
Tylko szyba / 208
Ulica Bednarska w Warszawie / 239
Verlaine / 45
W Dolinie Strążyskiej / 37
Wargi księżyca i chmur zamieć / 214
Warszawa / 180
Wdzięczność / 163
Widnokrąg / 132
* * * (Widział go...) / 181
Wieczność / 56
* * * (Wieczór schwycił nas...) / 114
Wierzę / 40
Wilhelm Zdobywca w Kornwalii / 106
W poszukiwaniu Pani Bovary / 152
Wspomnienie / 172
Wspomnienie młodości / 144
W styczniu / 46
Wstyd / 159
Wszechświat / 230
Wszyscy odeszli / 35
Wzgórza / 142
Zabawa w chowanego / 64
Zachód słońca! / 175
Zapach siana / 147
Z dnia na dzień / 234
Z Księgi Nocy / 43
Zmartwychwstanie / 195
Zwierzęta i ludzie / 164
Żółw świata / 93
Życie po śmierci / 57
O AUTORZE
Krzysztof Boczkowski urodził się w 1936 r. w Warszawie. Debiut
na łamach „Twórczości” w 1969 r. Wydał ponad dziesięć
zbiorów wierszy oraz przekłady: poezji wybranych T.S. Eliota
(z obszernym komentarzem), utworów Walta Whitmana, poetów
amerykańskich i antologię Od Safony do Sylwii Plath.
Otrzymał wiele nagród poetyckich, w tym: Nagrodę Czerwonej
Róży w 1972 r. i dwukrotnie Nagrodę Pegaza za przekłady,
Nagrodę za najlepszy tomik debiutu poetyckiego oraz Nagrodę
Funduszu Literatury I stopnia i Nagrodę Poezji za Apokryfy
i Fragmenty oraz Ostrygi i onuce w roku 1989, Nagrodę im. C.K.
Norwida w 2011 za zbiór Dźwięki i Echo oraz Nagrodę ZAIKS-u
za przekłady Eliota.
Za badania nad cytogenetyką człowieka otrzymał Indywidualną
Nagrodę Naukową I stopnia Ministra Zdrowia.
Opublikował dziesięć monografi i i podręczników naukowych,
wśród nich Interseksualizm (trzy wydania) i Homoseksualizm
(trzy wydania).
W 2013 r. opublikował piąty, znakomity przekład poezji T.S. Eliota
z komentarzami.